niedziela, 17 września 2023

rozdział któryś tam

 ♣️PISANE OD NOWA!♣️


Z trudem mogła złapać oddech, przed jej oczami zatańczyły czarne plamki, a pokój zaczął wirować wokół niej w zawrotnym tempie, kiedy poczuła jak nagły, gorący podmuch ognia zaczyna ogarniać jej kończyny. Jej żołądek zacisnął się z głodu, zwinął się w węzeł i skurczył się gwałtownie do wielkości orzecha włoskiego.ból, który nagle zaczęła odczuwać był tak szybki i dojmujący, stopniem swojej intensywności nie podobny nawet do tego, jakiego doświadczyła w dzieciństwie. 

Gdy była małą dziewczynką, miała może dziewięć, albo dziesięć lat, przydarzył się jej niefortunny wypadek i złamała nogę, spadając z drabiny prowadzącej na strych.


Nicole nigdy czegoś podobnego nie doświadczyła, była więc zdezorientowana, bo nie miała pojęcia co takiego się z nią działo. Ciepło, które promieniowało falami przez jej brzuch wydawało się być jak najbardziej realne. Po upływie chwili zdawało się ją parzyć coraz bardziej, jakby temperatura we wnętrzu jej ciała zwiększała się, aż w końcu przerodziło się w straszliwe uczucie gorąca.


Wrażenie było dokładnie takie, jakby chwyciła obiema rękami z niewłaściwej strony elektryczną prostownicę podłączoną do prądu. Jej przepona stężała, a podbrzusze przeszył piekący, dotkliwy spazm będący niczym wrząca lawa z wnętrza rozdartej ziemi. Nieprzyjemne doznanie dosłownie powaliło ją na kolana, więc musiała chwycić się oparcia kanapy, żeby móc utrzymać się na drżących i wiotkich nogach.


Zebrała w sobie wszystkie siły, jakie miała, starając się nie koncentrować na bólu, który rozlewał się falami po całym jej ciele wraz z każdym oddechem, który zaczerpnęła. Przez jedno głuche uderzenienie jej serca, zmieniającego tętno i bijącego tak szybko, jakby chciało wyskoczyć z klatki piersiowej, ból zmienił już swój charakter. Teraz stał się ostry i palący oraz zdawał się promieniować już nie z żołądka, ale z każdej cząstki ciała, jakby wszystkie zakończenia nerwów stanęły w ogniu i spalały się.


Chociaż po upływie pół minuty tortury nie zelżały ani odrobinę – wręcz przeciwnie, stały się jeszcze silniejsze, zaczęła rozwijać w sobie nową zwiększoną wrażliwość, dzięki której dawało się ocenić każdy przenikający jej żyły płomień z osobna. We wnętrzu szalejącego w niej pożaru usłyszała nagle rytm pulsu i uświadomiła sobie z lekkim opóźnieniem, że znalazła swoje serce – akurat w takiej chwili, że zaraz gorzko tego pożałowała.


Jej myśli wciąż były wyjątkowo niejasne i mętne, koncentrowały się jedynie na wyjątkowo nieprzyjemnym, bolesnym pieczeniu w przełyku i okolicy mostka, oraz pustce w żołądku. Potem poczuła silny nacisk na podniebienie i ból, a jej w głowie rozległ się głośny trzask, jakby ktoś wyrywał jej zęby bez znieczulenia.


Wsadziła palec wskazujący do ust i zaczęła uważnie badać jamę ustną i opuchnięte oraz obolałe dziąsła, aż wreszcie na nie natrafiła. Jej górne trójki nadwrażliwe na dotyk, były lekko wydłużone i zaostrzone na końcach, przez co przekształciły się w się w ostre niczym brzytwa centymetrowej długości kły, co dawało im zdolność do rozdzierania ciała.


Czuła się dziwnie spragniona, męczył ją brak czegoś do picia – miała wrażenie, że spuchnięty język ledwo mieści się w ustach,


a gardło było podrażnione, bardzo obolałe. Szorstkie jak kora drzewa i suche jak pieprz, dosłownie wyschnięte na wiór tak, że z coraz większym trudem mogła przełykać słodką, gęstą ślinę, która napływała jej do ust.


Zamiast na pragnieniu, spróbowała skupić się na oddychaniu, na braniu spokojnych wdechów i wydechów, co nie było wcale takie łatwe. Chociaż w jej gardle nic nie zalegało, to miała wrażenie, że było ściśnięte i czymś zatkane, jakby znajdowało się tam jakieś ciało obce. W krtani pojawiło się uczucie zalegania śluzu, mocne pieczenie i drapanie. Silny ból promieniował z krtani w dół i w górę – eksplodował obejmując całą czaszkę niczym imadło i naciskał z taką siłą, jakby za chwilę miała wybuchnąć.


– Coś niedobrego dzieje się ze mną! — Pali mnie! — wykrzyknęła otwierając szeroko oczy, w kącikach których miała łzy, wielkie jak ziarenka grochu. Trzymały się one powiek, nie chcąc spaść, ale cisnęły jej się do oczu z taką mocą, że nie była w stanie ich dłużej powstrzymać. – Moja krew się pali!


– Pierwszy Głód – Oznajmił Logan.


Stał tuż obok niej przyglądając się jej szeroko otwartymi intensywnie brązowymi oczami, w fascynujący sposób kontrastujących z jego jasną karnacją. Źrenice jego oczu były ogromne niczym pięciocentówki, a przy brzegach miały kolor topniejącej rtęci.


– Logan – wymówiła jego imię ledwie słyszalnym szeptem.


Jej głos, drżący z przejęcia i tłumionych w środku emocji, był tak zmieniony ochrypły i zdławiony, że sama ledwie go poznała.


Wpatrywała się niebieskimi oczami, które wydawały się matowe, jakby martwe, zastygłe, pozbawione życia w jego przeciętną bladą, szczupłą twarz. Okolona ona była czupryną rozrzuconych w nieładzie kręconych, czarnych włosów, które opadały mu one niedbale na czoło, tuż nad brązowymi oczami. Jeden niesforny kosmyk z lewej skroni opadł mu na czoło, prawie do końca nosa, nadając jego twarzy chłopięcy bezbronny wygląd. Przesunęła wzrokiem odkrytego pod odpiętym, górnym guzikiem jego flanelowej koszuli ciała, po mocno zarysowanej linii szczęki, na której widoczne były ślady jednodniowego zarostu.


Nicole w pewnej chwili przyłapała się na tym, że intensywnie wpatrywała się w jego szyję pełnym łakomstwa spojrzeniem. Mogłaby nawet przysiąc, że dosłownie widziała żyły i tętnice w jego skórze, a także przepływającą przez nie krew. Nie umiała tego wyjaśnić w racjonalny sposób, być może zostały jej podane leki o jakichś cudownych leczniczych właściwościach i to dlatego... Dobry Boże. To muszą być jakieś silne narkotyki, przemknęło jej przez myśl. Czyżby znajdowała się pod wpływem nielegalnych substancji?


Zatrzymała spojrzenie na tym ciepłym punkcie, w miejscu gdzie pulsowała mała niezwykle kusząco wyglądająca żyłka, a ciśnienie tętna było najwyższe.


Zupełnie nieoczekiwanie ten wysoki ciemnowłosy mężczyzna skojarzył się jej z dużym, wyjątkowo apetycznym krwistym stekiem, który mogłaby zjeść nawet w całości. Ta myśl zniknęła w jej głowie równie szybko jak się pojawiła, ale sprawiła, że ponownie poczuła bolesny skurcz żołądka i uderzenie kwasów o podniebienie.


Była świadoma tego, że odczuwała silny głód, który palił jej wnętrzności i wręcz ją oszałamiał. I wtedy dotarło do niej, że swój ostatni pełnowartościowy posiłek zjadła przed tym, jak nastąpił atak na nią. Z jednej strony chciała się temu przeciwstawić więc próbowała z tym walczyć, z drugiej natomiast chciała jak najdłużej rozkoszować się tym uczuciem.


Nie myśląc o konsekwencjach tego czynu delikatnie i ostrożnie musnęła wargami skórę na jego szyi, drażniąc się z nim. Sprawiła tym samym, że Logan, który stał nieruchomo niczym statua, z cichym westchnieniem poddał się. Przechylił tylko lekko głowę na bok tym samym bardziej odsłonił szyję, dając jej lepszy dostęp. Pozostał jednak zadziwiająco uległy i nie poruszył się nawet wtedy, gdy zachęcona tym gestem Nicole wydając z siebie cichy, pełen zadowolenia dźwięk przypominający mruczenie kota, zacisnęła dłonie w jego pasie.


Mogła usłyszeć przepływ krwi w jego żyłach znajdujących się zaledwie kilka milimetrów pod naciskiem jej ostrych niczym małe igiełki zębów. Końcówki włosów delikatnie łaskotały jej policzki, kiedy potarła zębami jego skórę, nie przekłuwając jej, ale wystarczająco, żeby dać do zrozumienia, czego od niego chciała.


Nie była typem dziewczyny, która gryzła facetów, ale w tamtej chwili nie potrafiła oprzeć się silnej pokusie zatopienia zębów w ciele. Nieoczekiwanie jednak poczuła jak pragnienie rośnie – sygnalizował to szum krwi płynącej w jej żyłach i przyspieszone bicie serca. Jej puls wzrósł gwałtownie, a ona walczyła ze sobą i ogarniającym jej ciało niezaspokojonym głodem. 


I wtedy poczuła jak zaczyna dziać się z nią coś dziwnego, jak zachodzi w niej jakaś nagła przemiana. W ciągu jednej chwili rysy jej twarzy stały się surowsze, twardsze, bardziej drapieżne i wyrazistsze. Na jej czole i okolicy szyi pojawiły się widoczne niebieskie żyły, które były bardzo nabrzmiałe i bolesne. Tęczówki jej oczu zrobiły się srebrne, natomiast białka całkowicie czarne, a źrenice miała znacznie większe.


Rozszerzone naczynka krwionośne charakteryzujące się żywą, czerwonawą barwą, które kurczyły się i rozszerzały wskutek działania czynników takich jak ciepło i zimno, podczas gdy krew przepływała przez nie mocno, pojawiły się pod jej oczami. Były one widoczne gołym okiem tuż pod powierzchnią skóry, co wyglądało dość upiornie i w dodatku nieestetycznie. 


– Logan, nie możesz nakarmić jej za pierwszym razem. Jesteś zbyt silny i masz za dużo mocy, jak na pierwsze karmienie. Mógłbyś zrobić jej krzywdę.


– Wiem o tym, Helen. – O Boże, jego głos był gruby, jakby można było go dotknąć, a zarazem naturalny, niski i aksamitny, kiedy muskała wargami linię wzdłuż jego szyi. – Będziesz musiała przygotować dla niej krew. Nicole, posłuchaj mnie – odezwał się zmęczonym głosem, jak dziecko, które ciągle zmuszane było przez rodzica do powtarzania lekcji, której nie lubiło. – Nie pożywiałem się od dwóch dni. Musisz natychmiast przestać, rozumiesz? – Ton jego głosu brzmiał chłodno i rozkazująco, niczym podmuch lodowatego wiatru i na krótką chwilę sprawił, że przez ogień pobudzenia wywołanego silnym głodem oraz pragnieniem zakosztowania jego krwi ukuło ją coś zimnego i niemile widzianego. Coś co sprawiło, że na ułamek sekundy powróciła do rzeczywistości i zdała sobie sprawę z tego, przyciskała się do ciała wampira, a jej usta błądziły po jego szyi, próbując odnaleźć tętnicę szyjną.


– Logan – powtórzyła jego imię, tym razem jako zaproszenie, obietnicę. – Jej kończyny rozluźniły się, chociaż ciało wzywało, żeby zanurzyć się w to, rozkoszować się tym, ale podeszła do ognia wystarczająco blisko, gdy ignorując jego protesty, otworzyła usta najszerzej jak potrafiła. Przyszykowała się do ugryzienia, chcąc posmakować ciepłej i słodkiej krwi płynącej w żyłach jej Mistrza – tego, który ją stworzył. Pomyślała sobie, że to nie ona, tylko jej wewnętrzna wampirzyca, która jakimś sposobem była od niej oddzielona, jakby była niezależnym organizmem żyjącym wewnątrz niej, mająca swój własny umysł, a także wolę, kazała jej to zrobić. – Zabierz ją ode mnie, Helen.


Poczuła jak ręka gorączkowo ściska jej ramię, więc Nicole wolno jak nigdy


obróciła się i zobaczyła starannie pomalowane krwistoczerwonym lakierem schludnie obcięte paznokcie wbijające się w jej biceps. To okazało się wystarczające, żeby zbić ją z tropu i rozproszyć gęstą czerwoną mgłę spowijającą jej umysł przez którą nie była w stanie myśleć trzeźwo.


– Nicole, kochanie, wiem, że jesteś głodna, ale nie możesz go ugryźć. Potrzebujesz krwi ludzkiej, najlepiej od osoby, która ma taką samą grupę krwi jak ty, albo od nowo przemienionego człowieka – powiedziała Helen, po czym zwróciła się do Logana: – Jak poradziła sobie z pierwszym etapem przemiany?


– Wydaje mi się, że zniosła to znacznie lepiej niż ja te pięćdziesiąt lat temu. Minęło tylko niecałe dwadzieścia cztery godziny odkąd się obudziła w okresie przejściowym.


– Naprawdę tylko tyle? Ma w sobie całkiem dużo kontroli, biorąc pod uwagę fakt, że jeszcze nie dokończyła procesu przemiany. Pożywiła się? – zapytała Helen przyglądając się jej uważnie.


Nicole gromadząc całą siłę jaką w sobie miała gwałtownie wciągnęła powietrze przez nos, gdyż zabrakło jej tchu, a następnie odsunęła się od niego i od niej, potrzebując przestrzeni, żeby móc odzyskać kontrolę nad swoim ciałem i impulsami. Nieoczekiwanie mogła poczuć i to wyraźnie jak jej wampirzyca się wycofuje, chowa, a ona sama zaczyna powoli się uspokajać.


Musiało minąć kilka chwil, które wydawały się ciągnąć w nieskończoność, zanim w pełni odzyskała świadomość. Gdy to się wydarzyło jej prawdziwe wampirze oblicze zniknęło, a twarz na powrót wyglądała normalnie i nie przypominała już tej rodem z hollywodzkiego horroru. Bolały ją korzenie zębów, dziąsła nadal dotkliwie swędziały, a szczękę przeszył dotkliwy spazm, kiedy z niemałym wysiłkiem schowała lekko wystające kły, które cofnęły się z dźwiękiem przywodzącym na myśl kliknięcie.


Nadal mogła czuć głód czający się tuż pod powierzchnią skóry, zdający się tętnić i pulsować w wargach, skroniach i żyłach, czekający aby urosnąć. Ukryta w niej wampirzyca przechadzała się po jej ciele Nicole czuła ją we krwi wrzącej w jej żyłach. Wibrowała w pulsie uderzającym gwałtownie i sercu, które waliło jak oszalałe, nienasycone, tłukło się próbując się jej przeciwstawić.


– Pożywiłam? – Ale... Ja chyba nie rozumiem. – odparła wyraźnie skonfundowana, o czym świadczyły zmieszanie, skołowanie i zagubienie słyszalne w jej głosie. – Czym pożywiłam?


– Mam na myśli, czy piłaś już krew? – Nadal się nie pożywiłaś, chociaż powinnaś to zrobić najlepiej od razu po przebudzeniu się. – pouczyła ją delikatnym, ale stanowczym tonem Helen – Tylko krew może zaspokoić ten głód.


– Rozumiem – mruknęła pod nosem, do siebie, ale Logan i tak ją usłyszał – Ale co będzie, jeśli nie będę mogła... – zawiesiła głos, który brzmiał dla niej dziwnie obco, bo był ochrypnięty i zrobiła dramatyczną pauzę, która nie trwała dłużej niż kilka sekund – albo nie będę chciała jej pić?


–  Rozmawialiśmy o tym całkiem niedawno, pamiętasz? – odparł poważnym tonem ściągając gniewnie brwi. – Musisz dokończyć proces przemiany i skonsumować znaczną ilość ludzkiej krwi.


– Nie mogę tego zrobić! Nie chcę być żadnym wampirem!


– Posłuchaj mnie uważnie – zaczął Logan. – Znajdujesz się w okresie przejściowym. Nie jesteś już człowiekiem, ale nie jesteś też jeszcze wampirem. 



wtorek, 10 maja 2022

Rozdział 6

 

Nicole Intensywnie rozmyślała o tym co tym, czego w ciągu minionych dwóch godzin dowiedziała się od Logana, a były to naprawdę potworne i dość niepokojące rzeczy. Takie, które każdy zdrowo myślący człowiek wierzący w to co mówi nauka, podałby w wątpliwość. Te informacje zupełnie wytrąciły ją z równowagi i zaszokowały, sprawiając że miała coraz większy mętlik w głowie i nie wiedziała co miała myśleć w wyjątkowo nieciekawej sytuacji, w której się znalazła. Nicole była osobą, która raczej nie wierzyła w istnienie rzeczywistości ani istot nadprzyrodzonych, magicznych tylko w to, co było potwierdzone. Dlatego też zdecydowanie odrzucała istnienie wampirów – istot demonicznych obecnych w wierzeniach ludowych w wielu kulturach, i związanych z przekonaniem, że niektórzy zmarli mogli wychodzić z grobów i wysysać krew swoich ofiar. W ten sposób demony te odżywiały swoje martwe ciała  i powstrzymywały proces jego rozkładu. Swoją działalność podejmowały tylko w nocy, gdyż światło słońca jest dla okazywały się dla nich zazwyczaj zabójcze. Istoty te sypiały przeważnie w trumnie, w swojej rodzinnej posiadłości.

Nie potrafiła zaakceptować istnienia innego, wrogiego świata, o którym dopiero co się dowiedziała i na dodatek którego ona sama stała się teraz częścią, jak wynikało ze słów tego mężczyzny. Według tego co powiedział Logan, który znalazł ją leżącą na poboczu drogi będącą w stanie agonalnym, i postanowił uratować jej życie, poprzez podanie jej własnej krwi, twierdził, że dzięki temu teraz ona stała się jednym z tych stworzeń, podobnie jak on sam. Najpierw ją zabił, zastąpił jej krew swoją, po to, aby następnie ją wyleczyć i przemienić w żądne krwi monstrum. Pomimo zmian jakim był poddany jej umysł, ciało dziewczyny przetrwało i stało się znacznie lepsze oraz efektywniejsze. Przynajmniej tak stwierdził Logan, który uważał się za jej Mistrza (jak sam to określił) oraz zaproponował, że zaoferuje jej swoją pomoc. Co było oczywiste nie uwierzyła w ani jedno słowo, które wypowiedział, co więcej uznawała go za jedną z tych osób, które najprawdopodobniej uciekły prosto ze szpitala dla umysłowo chorych. Była tak długo pogrążona w ponurych wizjach, które przecież niczego nie mogły naprawić, dopóki nie rozległo się ciche pukanie do drzwi i nie wyrwało jej z zamyślenia.

— Tak? – zapytała cichym, wciąż słabym i ledwie słyszalnym głosem, który był niczym szept, będąc odrobinę zaskoczona.

Do pokoju wszedł Logan poruszając się cicho i niemalże bezszelestnie, niczym polujący drapieżnik zbliżający się do swojej ofiary, by zadać ostateczny, śmiertelny cios.

– Dzień dobry. – przywitał się krótko – O, widzę, że już się obudziłaś. Mam nadzieję, że dobrze spałaś. – Uśmiechnął się delikatne i ostrożnie – Pomyślałem, że może chciałabyś się czegoś napić. Nic nie piłaś i musisz być spragniona. – Powiedział i nie czekając na jej reakcję, postawił wysoką szklankę na nocnej szafce stojącej obok łóżka.

– Co to jest? – Zadała pytanie, chociaż podświadomie wiedziała co znajduje się w szklanym naczynku. Podpowiadał jej to instynkt, jakaś mroczna część jej natury, o której istnieniu do tej pory nie miała pojęcia. Gdzieś tam w głębi siebie czuła, że jej organizm, aby w pełni się zregenerować potrzebuje do tego celu krwi.  Chociaż jej umysł nie chciał przyjąć tego do wiadomości, ale na samą myśl o tym, że miałaby pić posokę, zaczęła odczuwać nieprzyjemne drapanie w gardle. –  Naprawdę chcesz, żebym to wypiła? – zapytała, wykrzywiając usta w podkówkę i marszcząc nos, bo jej nozdrza podrażniła delikatna woń krwi. – Nie pachnie zbyt dobrze. – dodała, nie próbując nawet ukrywać grymasu wyrażającego obrzydzenie.

– To coś czego potrzebuje twój organizm – odparł, posyłając w jej kierunku niepewny, ale zachęcający uśmiech, ukazujący rząd równych i wyjątkowo białych zębów, i przysunął bliżej kubek. Zapewne gest ten miał oznaczać zaproszenie, jak podejrzewała – Spróbuj.

Od mocnego, intensywnego zapachu krwi, aż zakręciło się jej w głowie i poczuła wyjątkowo nieprzyjemny skurcz i ssanie, gdzieś w okolicy żołądka. Podejrzewała, że ten gest, to było zaproszenie, które powinna przyjąć. Zaakceptowała je, chociaż nadal nie potrafiła przezwyciężyć naturalnej awersji, jeśli chodziło o picie krwi. Po prostu jeszcze nie była przygotowana na to w psychicznym sensie i miała zdecydowane opory przed jej spróbowaniem.

– O mój Boże.  – Kilka razy zamrugała szybko, widocznie skołowana i zszokowana. – Czy to naprawdę jest ludzka krew?

– Krew pobrana i przechowywana przez ponad kilka godzin jest znacznie mniej zadowalająca niż świeża krew spożyta bezpośrednio od żywej ludzkiej ofiary. – Wyjaśnił rzeczowym tonem Logan – Nie jest tak dobra, jak ciepła świeża krew prosto z żyły, pochodząca od zdrowego dawcy, ale jest podobnie przyswajalna.

– Naprawdę chcesz, żebym to wypiła? – zapytała, wykrzywiając usta w podkówkę i marszcząc nos, bo jej nozdrza podrażniła delikatna woń krwi. – Nie pachnie zbyt dobrze. – dodała, nie próbując nawet ukrywać grymasu wyrażającego obrzydzenie. Nieoczekiwanie jednak poczuła jak pragnienie rośnie – sygnalizował to szum krwi płynącej w jej żyłach i przyspieszone bicie serca. Jej puls wzrósł gwałtownie i nie potrzebowała lustra, żeby wiedzieć, że tęczówki jej oczu są srebrne.
Musiała czymś zająć swoje myśli, i pozostać skupioną, żeby tylko nie koncentrować się na silnym uczuciu głodu, który palił jej wnętrzności i sprawiał, że czuła się wręcz oszołomiona. Nagle poczuła bolesny, silny skurcz żołądka, który zwinął się w węzeł i skurczył się gwałtownie do wielkości orzecha włoskiego, potem uderzenie kwasów o podniebienie. Ten ból był tak szybki i dojmujący, że twarz Nicole mimowolnie wykrzywiła się w grymasie bólu, a dziewczyna skuliła się i otoczyła brzuch rękoma, mając wrażenie, że jeśli tego nie zrobiłaby, to jej ciało zaczęłoby rozpadać się na milion kawałków. Zamiast na pragnieniu, spróbowała skupić się na oddychaniu, na braniu spokojnych wdechów i wydechów, co nie było wcale takie łatwe, bo Jej gardło było podrażnione, bardzo obolałe i suche. Tak wyschnięte na wiór, że z trudem mogła przełykać słodką, gęstą ślinę, która napływała jej do ust. Chociaż w jej gardle nic nie zalegało, to miała wrażenie, że było ściśnięte i czymś zatkane, jakby znajdowało się tam jakieś ciało obce, a w krtani pojawiło się uczucie zalegania śluzu, mocne pieczenie i drapanie. Silny ból promieniował z krtani w dół i w górę – eksplodował obejmując całą czaszkę niczym imadło i naciskał z taką siłą, jakby za chwilę miała wybuchnąć. Wreszcie przestała się temu opierać  owinęła dłoń wokół szklanki, zaciskając palce i uniosła ją, ostrożnie upijając niewielki łyk, teraz już zimnej krwi i odstawiła naczynie na stół. wiedząc, że to był prawdziwy koniec ludzkiego życia i początek życia jako  krwiożercze monstrum spragnione ludzkiej krwi. Cóż, przynajmniej w teorii.  Przełknęła, krzywiąc się przy tym lekko, jakby zjadła plasterek cytryny, albo wypiła jakieś gorzkie lekarstwo. Dziewczyna oczywiście sprowadziła fizyczną reakcję swojego organizmu do psychologicznej awersji na pomysł picia krwi.

– O, Boże! – Nicole wypluła krew z powrotem do kubka i odepchnęła naczynie ze wstrętem, nie próbując nawet powstrzymać grymasu obrzydzenia, z którego nawet nie musiała zdawać sobie sprawy, pojawił się na jej ustach i sprawił, że zadrżały jej nozdrza. – Jak ty to możesz to pić? Obrzydlistwo! Śmierdzi gorzej niż skunks! Jesteś pewien, że nie jest zepsuta?

–  Na pewno nie jest zepsuta – zapewnił ją Logan zachowując przy tym minę pokerzysty. – Chociaż to produkt najniższej jakości. – Marszczył czoło pod czarnymi włosami bezwładnie opadającymi mu na oczy i sprawiał wrażenie, jakby coś lub ktoś go martwiło.

– Który w dodatku smakuje i pachnie wyjątkowo obrzydliwie. Nie mam zamiaru tego pić. To mogłoby mi nawet zaszkodzić. – Ostatnie zdanie wypowiedziała czystym, zdecydowanym tonem.

– Przepraszam – powiedział jakoś mało przejęty Logan. Chichocząc pod nosem, zabrał kubek i przysunął jej pudełko z chusteczkami, które wyjął z szuflady nocnej szafki. –  Minie trochę czasu zanim twój żołądek się przyzwyczai, ale wkrótce  powinnaś przywyknąć do tego smaku. Powinienem był cię ostrzec.

Nicole skrzywiła się, sięgnęła po jedną z chusteczek znajdujących się w opakowaniu i wytarła usta, z posoki, której nie zdążyła zwrócić.

– Nie sądzę, żebym w najbliższym czasie miała do niego dojrzeć. Przecież to smakuje obrzydliwie w dodatku jest stare i zimne! Nie smakuje mi to!

Język miała oblepiony gęstą, zimną krwią o wyraźnie wyczuwalnym, metalicznym posmaku. Logan westchnął ciężko, widocznie zrezygnowany i zmarszczył gładkie czoło w skupieniu. Odezwał się dopiero po krótkiej chwili, a w jego głosie dało się słyszeć nerwowe napięcie i zmartwienie.

– Wcale się tobie nie dziwię.  – Wykrzywił usta w grymasie przypominającym kwaśny uśmiech i spojrzał na nią przepraszająco. – Poczęstowałem cię mieszanką zawiesistej, pełnej skrzepów krwi palaczy z dodatkiem cuchnącej posoki uzależnionych od marihuany i osób przyjmujących valium. Mikstura ta co prawda posiada minimalne wartości odżywcze i nie była szkodliwa dla zdrowia, lecz charakteruje ją wyjątkowo nieprzyjemne konsystencja i zapach. A jak się czujesz? – zapytał z troską niczym najczulsza matka.

Musiała chwilę zastanowić się nad tym, co miała mu odpowiedzieć, wreszcie po krótkiej sesji myślenia odparła po prostu:

– Jestem głodna.

Przypomniała sobie, że ostatni prawdziwy posiłek zjadła jeszcze przed tym, jak nastąpił atak na nią. Słysząc te słowa niespiesznie pokiwał głową, jakby zrozumieniem i współczuciem dla niej.

–  Tak jak podejrzewałem. Problemem jest to, że od momentu, kiedy się obudziłaś minęło kilka godzin a ty nadal się nie pożywiłaś. Powinnaś to zrobić najlepiej od razu po przebudzeniu się. – pouczył delikatnym, ale stanowczym tonem – Tylko krew może zaspokoić ten głód.

– Rozumiem – mruknęła pod nosem, do siebie, ale i tak ją usłyszał – Ale co będzie, jeśli nie będę mogła... – zawiesiła głos, ktory brzmiał dla niej dziwnie obco, bo był ochrypnięty i zrobiła dramatyczną pauzę, która nie trwała dłużej niż kilka sekund – albo nie będę chciała jej pić?

–  Rozmawiliśmy o tym całkiem niedawno, pamiętasz? – odparł poważnym tonem ściągając gniewnie brwi. – Musisz dokończyć proces przemiany.

– Co się stanie jeśli tego nie zrobię?

– Będziesz stawała się coraz słabsza i słabsza a potem...  po prostu będzie koniec.

– Będę martwa! – wykrzyknęła, otwierając szeroko oczy, w których miała łzy, wielkie jak ziarenka grochu. Trzymały się one powiek, nie chcąc spaść. Pociągnęła nosem kilka razy, i przetarła go chusteczką, z wielkim trudem powstrzymując się od płaczu, ale jej i tak ciałem wstrząsnął spazmatyczny szloch. – Nie chcę umierać. – powiedziała ledwie słyszalnym szeptem, głosem drżącym z przejęcia i tlumionych w środku emocji. Czując jak ogarnia ją rozpacz, schowała twarz w obu dłoniach i zaczęła głośno szlochać, nie próbując nawet uspokoić nierównego oddechu. Nagle umilkł jej płacz, odjęła ręce od twarzy i spojrzała na niego z niewysłowionym smutkiem i wzrokiem zbitego psa. Jej gospodarz usiadł przy niej na skraju łóżka, wyciągnął rękę i delikatnie dotknął jej ramienia, jakby chciał ją pocieszyć i dodać otuchy.

– Wszystko będzie w porządku – powiedział delikatnie. – Musisz tylko się pożywić.

– Pożywić?

— Znajdujesz się w tak zwanym okresie przejściowym nie jest ani naprawdę żywa, ani naprawdę martwa, dopóki nie dokonasz wyboru, czy zakończyć przejście, czy powstrzymać się od karmienia i ostatecznie umrzeć. Aby tego uniknąć, musisz dokończyć proces przemiany. Musisz szybko podjąć tę decyzję, bo czasu masz mało. Tylko kilka godzin, może mniej.

– W takim razie co powinnam zrobić?

– Musisz skonsumować znaczną ilość ludzkiej krwi, co najmniej wartości jednego łyka, w przeciwnym razie umrzesz.

–  Nie mogę tego zrobić. Nie chcę być wampirem! – Gwałtownie zerwała się z łóżka, gdyż uznała, że najwyższy czas brać nogi za pas, bo przez minione dwa dni, nasłuchała się wystarczająco tych nieprawdopodobnie brzmiacych opowieści o krwiopijcach.
Gdy wreszcie wycieńczona Nicole stanęła na nogi i zrobiła kilka niepewnych kroków w kierunku sypialnianych drzwi, które staly przed nią otworem, poczuła się tak słabo, że zaczęła rozważać porzucenie planu ucieczki. Niestety mięśnie nóg, które miała jak z waty zawiodły ją już w połowie drogi i miękko upadła na wyłożoną panelami w odcieniu miodu, podłogę. Logan ignorując jej słabe protesty i delikatne kuksańce, jakie w niego wymierzała, zaciśniętymi w pięści rękoma, pomógł jej wstać, ostrożnie biorąc ją pod ramię.

– Bycie wampirem naprawdę nie jest aż tak straszne. – Ton jego głosu był spokojny i opanowany. – Zobaczysz, że można przywyknąć. – Wyswobodziła się z jego uścisku trochę zbyt szybko i cofnęła się o krok, wpatrując się w niego pełnym błagania wzrokiem i chcąc tym samym, żeby zrozumiał przez co ona przechodziła.–  Chciałbym z tobą poważnie porozmawiać.

– Niby o czym?

– Jak starałem Ci się wyjaśnić, zostałaś przemieniona w wampirzycę.

– Dlaczego?

– Ponieważ miałeś pecha i znalazłaś się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie. Ponieważ życie i śmierć są niesprawiedliwe. Z mojego powodu.

– Dlaczego? – zapytała ponownie, groźnie ściągając brwi i krzyżując ręce na klatce piersiowej.

– Posłuchaj mnie... – zaczął pojednawczo – Wampir, który cię zaatakował brutalnie rozerwał ci gardło, ale nie zdążył się pożywić, bo gdy usłyszał, że się zbliżam spłoszył się i uciekł – Starał się mówić spokojnie, ale Nicole czuła, że powoli zaczyna on tracić cierpliwość do niej. – Przemieniłem cię aby ocalić ci życie.

Jej prawa dłoń odruchowo powędrowała w okolicę szyi, dotknęła miejsca, gdzie została ugryziona. Skóra była gładka i czysta, nie znalazła żadnych ran czy bandaży, chociaż wiedziała, że powinna zostać chociażby mała blizna.

– Jestem martwa. Zmieniłeś mnie w pozbawionego duszy potwora! – warknęła czując jak jej twarz wykrzywia grymas złości mieszającej się z gniewem. Furia rosła w niej w zastraszającym tempie, gwałtownie i silnie. Nie opierała się jej, tylko pozwoliła, aby przejęła nad nią kontrolę. Czaiła się pod samą skórą, jakby jej ciało było o rozmiar za małe, żeby ją całą zmieścić. Jakby nie pasowało. Skuliła ramiona zirytowana, ale złość nadal puchła. Niespodziewanie zapragnęła coś uderzyć, walczyć z czymś... wgryźć się coś swoimi nowymi, ostrymi jak brzytwa psimi zębami.
Wpatrywała się w niego oskarżycielskim wzrokiem i gdy wypowiadała te słowa, za każdym razem dżgała palcem powietrze, jakby chciała podkreślić ich wagę. – Zabiłeś mnie!

– Nie, wcale cię nie zabiłem. To nie tak, w każdym razie nie do końca. Piłaś moją krew i podobało Ci się to. Chłeptałaś ją niczym kociak mleko.

– Przecież to jest okropne! Obrzydliwe!

– To wcale nie jest obrzydliwe. – powiedział – Twoja krew została zabrana i zastąpiona moją. Podzieliłem się z tobą swoją esencją życiową. W twoich żyłach płynie teraz moja krew, dzięki czemu masz w sobie część mnie.

– To chore i obrzydliwe. – powtórzyła.

– Wcale nie. – upierał się wciąż, coraz mocniej poirytowany. – Picie krwi wampira wchodzi w część procesu zwanym przemianą. To jest tradycja, część procesu. To magiczne. Nawet my nie do końca rozumiemy, jak to działa.

– Teraz jestem nieumarła.

– Wcale nie jesteś nieumarła. Nie jesteś nieumarła, ani nie jesteś chodzącym trupem, a Buffy nie jest wiarygodnym źródłem anatomicznym. Nie umarłaś tej nocy, gdy cię znalazłem.  Twoje serce nigdy nie przestało bić i nie przestanie. Jesteś teraz lepsza, genetycznie, niż byłaś wcześniej. Drapieżnik. Szczyt łańcucha pokarmowego. Uczyniłem cię nieśmiertelną, zakładając, że będziesz się trzymać z dala od kłopotów.

– Więc czym teraz jestem? – Opuściła ręce zrezygnowana i teraz wisiały one luźno  wzdłuż boków.

Twarz Logana, jego twarz była pogodna i kompletnie pewna.

– Jesteś moja. Jesteś moim wampirem. Moim przedmiotem.

Ta zaborczość słyszalna w jego głosie wywołała w niej gniew, który rósł, zakwitał i pędził przez jej ciało z ciepłem docierających aż do palców u stóp.

A potem stało się z nią coś, czego nie potrafiła zrozumieć.

środa, 27 kwietnia 2022

Rozdział piąty

 

Nicole widziała tego mężczyznę po raz pierwszy w życiu i nie przypominał jej nikogo, kogo znała. Chociaż jego twarz miała dość pospolite rysy  i nie wyróżniała się niczym szczególnym, była wręcz nieciekawa. Przeciętna, chorobliwie, wręcz niezdrowo blada okolona była czupryną rozrzuconych w nieładzie kręconych, czarnych włosów. Opadały mu one niedbale na czoło, tuż nad brązowymi oczami, których spojrzenie było rozumne i głębokie, a przy tym odznaczało się wyjątkową łagodnością. Jeden niesforny kosmyk z lewej skroni opadł mu na czoło, prawie do końca nosa, nadając jego twarzy chłopięcy bezbronny wygląd. Odgarnął go prawą ręką pełnym zniecierpliwienia gestem. Nicole oszacowała wiek nieznajomego na nie więcej niż trzydzieści kilka lat, może był nawet lekko przed czterdziestką. Mimo  tego, że drewnianym krześle stojącym obok łóżka, wyglądał na dość wysokiego; Nicole oceniła, że na pierwszy rzut oka mógł mierzyć więcej niż sto dziewięćdziesiąt centymetrów. Nie był barczysty, ale mimo to dobrze zbudowany i co zwróciło uwagę dziewczyny to, to, że wyglądał jakby dopiero co się ogolił, ale na mocno zarysowanej szczęce widoczne były ślady jednodniowego zarostu. Miał na sobie ciemnoszare spodnie jeansowe i koszulę w kratę z podwiniętymi rękawami, odsłaniającymi umięśnione ręce.

– Witaj – powiedział. Tembr jego głosu był zupełnie naturalny, niski i aksamitny, delikatny i przyjemny dla ucha, niemalże hipnotyzujący, lecz zupełnie  nie pasujący do jego postury. – Obawiałem się, że możesz obudzić się sama i będziesz się bała.

— Och, to totalna bzdura. – powiedziała i na potwierdzenie tych słów machnęła lekceważąco ręką. Zaraz potem, gdy tylko wypowiedziała te słowa uświadomiła sobie – z pewnym lekkim opóźnieniem, że jej głos brzmiał zupełnie inaczej niż dotychczas i przez krótką chwilę nie była w stanie go rozpoznać.  Był zachrypnięty, niczym głos należący do wieloletniej palaczki, a przy tym metaliczny, prawie jakby była przeziębiona albo stąpała boso po trawie w chłodny poranek.

— Byłem przy tobie kiedy spałaś i pilnowałem cię. Kilkukrotnie w nocy zmieniałem ci też kroplówki, pilnując, żeby ich zapas się nie wyczerpał.

Słysząc te słowa, które ją zaniepokoiły ponieważ Nicole nie miała najmniejszego pojęcia o czym on mówił. zignorowała zawroty głowy, które sprawiały, że pokój zaczął się niebezpiecznie kręcić i wirować. Następnie mrużąc opuchnięte od płaczu oczy ostrożnie delikatnie podniosła się do pozycji siedzącej. Dziewczyna poruszyła się niespokojnie i dopiero teraz spostrzegła, że w jej żyle łokciowej tkwił boleśnie wkłuty wenflon, do którego podłączony był przewód kroplówki, wypełniony czerwonym płynem. l potem zauważyła puste torebki krwi leżące na stoliku nocnym, których musiało być co najmniej z tuzin. Widok ten wydał się jej dziwnie znajomy i obudził w niej pewne wspomnienie, mgliste, niewyraźne i wyblakłe jak materiał pozostawiony na słońcu przez lata. Roiło się ono na krawędzi jej umysłu i mogło być tylko sennym majakiem, ale miała że już doświadczyła tego wcześniej.

– Ale... Ja chyba nie rozumiem. – odparła wyraźnie skonfundowana, o czym świadczyły zmieszanie, skołowanie i zagubienie słyszalne w jej głosie. – Po co krew?  Czyżbym potrzebowała transfuzji? – Pytania, które zadała skołowana dwudziestolatka były jak najbardziej na miejscu, biorąc pod uwagę nietypową sytuację w jakiej się znalazła i której kompletnie nie rozumiała. Czuła się zagubiona, bardzo zmęczona i bezsilna, była niczym małe bezbronne dziecko, które potrzebowało opieki kogoś dorosłego. Przez krótką chwilę jej myśli pełne niezrozumiałego niepokoju i przepełnione lękiem, błądziły po umyśle bez celu, niczym ślepiec zamknięty w labiryncie bez wyjścia, ale przywołała się do porządku. 
Nicole wciąż była wyczerpana, osłabiona i nadal odczuwała ból w każdej części ciała, chociaż nie był on tak silny, jak ten, którego doświadczyła w ciągu ostatnich kilkunastu godzin. Była  całą masą bólu i przez jedną
chwilę wciąż była pewna, że cierpiała z powodu grypy, która doprowadziła ją
do tego stanu i przez którą musiała przebywać na tygodniowym zwolnieniu lekarskim.

– Krew jest konieczna, aby przyspieszyć i ułatwić zmianę – wyjaśnił cierpliwie i spokojnie. – Nie powinnaś potrzebować jej dużo, bo  rany, które odniosłaś są już prawie wyleczone. Jeszcze góra dwie albo trzy torebki, ale nie więcej.

– Nie czuję się najlepiej – powiedziała  słabym, łamiącym się głosem, zupełnie, jakby miała wybuchnąć histerycznym szlochem. Chociaż siedziała  na łóżku, zaraz jednak znowu zrobiło się jej słabo i postanowiła ponownie się położyć. – Chyba zaraz stracę przytomność. – powiedziała poważnie I przez chwilę ogarnął ją autentyczny niepokój, że faktycznie mogło się tak stać, a wtedy spaliłaby się ze wstydu.
Przed oczami Nicole zaczęły tańczyć czarne plamki, pojawiły się mroczki. Krew mocnymi falami napływała jej do głowy, co sprawiało, że odczuwała zawroty. Jej oddech był płytki urywany, płuca paliły ją żywym ogniem przy każdym zaczerpnięciu powietrza. W dodatku odczuwała wyjątkowo nieprzyjemną suchość w gardle, przez co miała wrażenie, jakby język przykleił się jej do podniebienia. Jej język był suchy niczym rzemienny pas i szorstki jak papier ścierny, oblizała jego koniuszkiem spieczone wargi, ale to niewiele pomogło.
Ciemne krucze włosy okalały jej twarz, a oczy przysłonięte gęstymi długimi rzęsami i lekko uniesionymi brwiami patrzyły na mężczyznę niemal wyzywająco.

– Naprawdę? – Zapytał. Ton był jego głosu teraz był miękki, ciepły, niby beztroski, choć zdradzający napięcie i jakby podszyty niepokojem. Kiedy wreszcie na niego spojrzała, nieco zaskoczona tym pytaniem, zauważyła że przygląda jej z zaciekawieniem, uśmiechając się przy tym blado, chociaż spojrzenie miał raczej współczujące. Nie wiedziała, jak ma odpowiedzieć krótko na to pytanie, bo czuła się rozproszona przez kotłujące się w niej różne emocje, którym nie potrafiła nawet nadać nazwy. – Jesteś bardzo blada i faktycznie wyglądasz na słabą i chorą.

– Kim jesteś? – zapytała przyglądając mu się badawczo i z lekkim zaciekawieniem. Mężczyzna zrobił dziwną, nieco zaklopotaną i zdziwioną minę, zupełnie jakby nagle coś sobie uświadomił. – Najmocniej cię przepraszam – odparł. – To wyjątkowo niegrzecznie z mojej strony się nie przedstawić. Jestem twoim gospodarzem. – oznajmił z lekkim, szarmanckim i formalnym ukłonem. – Nazywam się Logan Wilson i jestem do twoich usług.

– Gdzie ja jestem? – Mimo ogólnego odczuwania ogólnego osłabienia i wyczerpania, niechybnie spowodowanego nawrotem paskudnej grypy, postanowiła zaryzykować pytanie, chociaż wypowiedzenie tych kilku prostych słów kosztowało ją mnóstwo wysiłku przez gardło, które nagle stało się ciasne. Było suche z pragnienia jak pieprz i wyschnięte niczym kawałek drewna do palenia w kominku, a język niczym z ołowiu. Spróbowała przełknąć ślinę, ale sprawiło jej to tylko ból i podrażniało spierzchnięte gardło, mimo tego przełykała dalej, właściwie bez celu.

– W moim domu – odpowiedział bystrze jej gospodarz, który z prawą doświadczonej pielęgniarki przymocowywal kolejną torebkę wypełnioną świeżą krwią. – Jesteś tutaj bezpieczna i nie grozi ci żadne niebezpieczeństwo – zapewnił ją, ponownie zajmując miejsce na krześle. Chciałbym móc cię lepiej poznać, więc odpowiedz mi coś o sobie – zasugerował lekkim gawędziarskim tonem, lecz dwudziestolatka nie była zbyt skora do nawiązania rozmowy. Patrzyła na niego półprzytomnie, czując ciężar własnego ciała i nagłą zbliżającą się senność.

– Więc... Nazywam się Nicole Allison Brennan, ale rodzina i najbliżsi mi znajomi mówią do mnie po prostu Nikki i...

– Wiem, jak się nazywasz i wiem również, że pracujesz w zakładzie mleczarskim...

– Skąd to wiesz? – warknęła Nicole.

– Takie dane widniały na twoim dowodzie osobistym oraz identyfikatorze – wytłumaczył spokojnie.

– Och – Zmrużyła oczy. – Jak się tutaj znalazłam? – Pytanie, które mu zadała było wręcz oczywiste.

– Przeniosłem cię z tamtego obskurnego zaułka, w którym cię znalazłem, tutaj. Uznałem, że to będzie najlepsze rozwiązanie.

– A to niby dlaczego?

Przyjrzał się jej w taki sposób, jakby był zupełnie zdziwiony i zaskoczony tym pytaniem, ale odpowiedział niemal od razu, nie pozostawiając sobie nawet chwili do namysłu.

– Nie mogłem cię tam zostawić, bo to byłoby nie tylko nieodpowiedzialne, ale też niebezpieczne. – wytłumaczył, a Nicole wytężyła swoje szare komórki mózgowe zmuszając się do myślenia, co nie przychodziło jej wcale tak łatwo i starając się tym samym zrozumieć coś z tego co do niej mówił. –  Poza tym wiedziałem, że będziesz potrzebowała czasu na dostosowanie się.

– Dostosowanie się? –  Źrenice Nicole zwęziły się, idealnie wydepilowane brwi uniósły się lekko do góry w geście zdziwienia. Jej serce zaczęło bić szybciej w klatce piersiowej, uderzając z gwałtownym łomotem, niczym serduszko małego ptaszka.

– Tak – Potwierdził, lekko kiwając głową.

– Dostosowanie do czego konkretnie?

– Do twojej zmiany.

– Zmiany?! – pisnęła przerażona i wystraszona nie na żarty Nicole, ponieważ do głowy przychodziły jej same najczarniejsze scenariusze i przez to zaczęła obawiać się najgorszego. Odsunęła z czoła kosmyk mokrej grzywki, przez chwilę nic mu nie odpowiedziała, próbując wytężyć swój umysł i zmusić się do myślenia. Próbowała przypomnieć sobie to, co działo się z nią w ciągu ostatnich kilkunastu godzin, ale te wspomnienia były bardzo niewyraźne, zamglone, zupełnie jakby to były wspomnienia wspomnień. Było tak jak gdyby próbowała przywołać stary film i pamiętała tylko pewne przypadkowe sceny, ale nie mógła sobie przypomnieć początku ani zakończenia. Tych kilka ulotnych obrazów przewijających się przez jej umysł niczym w kalejdoskopie wystarczyły, żeby Nicole wykrzyknęła pełnym przerażenia głosem:
– O mój Boże! Byłam świadkiem morderstwa i widziałam jak on zabija tę dziewczynę! – poczuła ogarniające ją przerażenie. – Ten szaleniec miał przy sobie nóż I zaatakował mnie!  – Te  powracające powoli wspomnienia sprawiły, że Nicole przycisnęła dłoń do szyi w poszukiwaniu jakichkolwiek obrażeń, ale ku jej niekrywanemu zdumieniu skóra była gładka i pozbawiona blizn, które przecież powinny się tam znajdować. – Ten szaleniec napadł na mnie i mnie zaatakował! Zadawał mi ciosy nożem w brzuch!
– Te powracające powoli przypadkowe i pogmatwane wspomnienia sprawiły, że wystraszona nimi Nicole odsunęła bok kołdrę, którą była szczelnie okryta i podwinęła koszulkę do góry odsłaniając brzuch w poszukiwaniu jakichkolwiek obrażeń. W tamtej chwili Wyraźnie przypominała sobie, jak nóż uderza w jej ciało, gdzie już nie było żadnych bandaży i żadnych oznak urazu poza kilkunastoma bladorożowymi bliznami pokrytymi cienką skórą,  będących pozostałościami po głębokich ranach kłutych. Zaczerpnęła gwałtownie powietrza, oczy rozszerzyły się niewiarygodnie gdy przyglądała się w niedowierzaniu tym bliznom. Nieoczekiwanie zamarła, kiedy znaczenie tego w nią gwałtownie i z impetem uderzyło i zorientowała się, że od momentu kiedy została zaatakowana musiały minąć całe tygodnie, a może nawet miesiące.

– Dobry Boże... – Dotarło do niej, że została zaatakowana przez jakiegoś szalonego nożownika i była pewna, że ciosy nożem, które jej zadawał bez wątpienia były śmiertelne. Przynajmniej byłyby, gdyby Nicole nie została udzielona natychmiastowa pomoc i nie zostały jej podane leki o jakichś cudownych leczniczych właściwościach. W jej umyśle pojawiło się niejasne wspomnienie jej napastnika, a potem mężczyzny o brązowych oczach, który mówił jej, żeby odpoczęła i zregenerowała siły, podczas gdy on zajmie się opatrywaniem jej ran. Nakazywał jej też pić, jednakże nie było tam żadnej szklanki, z której miałaby pić, a mimo to, przypomniała sobie ciepły i gęsty płyn na języku, lekko słony i metaliczny – Kiedy to się wydarzyło? To znaczy ten atak?

– Nie dalej jak dwa dni temu. – wyjaśnił cierpliwie i spokojnie.

– Dwa dni temu? Że co takiego? Przecież to nie jest w ogóle możliwe – Nikki zamrugała kilka razy zmieszana i wręcz zszokowana. Potrząsnęła gwałtownie głową, gdy uświadomiła sobie, że jej rany zagoiły się do blizn w zastraszająco szybkim tempie. Przesunęła delikatnie opuszkami palców po zgrubieniach blizn wydając się głęboko pogrążona w myślach jakby daleko stąd, próbując po prostu zrozumieć.

– Dzięki przyspieszonemu czynnikowi leczenia, leczymy się  z odniesionych obrażeń znacznie szybciej niż śmiertelnicy.

– My? Śmiertelnicy? – Miała wrażenie, że jej język jest szorstki i suchy niczym papier ścierny i niczym bryła rozżażonego węgla, przez co z trudem i niewyraźne wypowiadała słowa, ale jej gospodarz wydawał się bez problemu rozumieć co do niego mówiła.

– Tak. Obawiam się, że była tylko jedna możliwość na ocalenie cię i podczas gdy powszechnie lubimy dostawać pozwolenie, zanim kogoś zanim uczynimy kogoś jednym z nas, nie byłaś w stanie podjąć tej decyzji. Poza tym, nie mogłem  tak po prostu pozwolić ci umrzeć i postanowiłem uratować Ci życie.

– Uratować  moje życie?

– Tak. Twoje życie.

– Ale w jaki dokładnie sposób? Podałeś mi jakieś specjalne leki?

– Nie. – odpowiedział. – Jedynym sposobem na ocalenie twojego życia było przemienienie ciebie.

– Przemienienie się w co dokładnie? –  Z trudem przełknęła  gorzką gulę, która powstała się w jej gardle, zanim uformowała pytanie.

– W nieśmiertelną istotę.

– W nieśmiertelną istotę – powtórzyła za nim te słowa mechanicznie niczym papuga, zmagając się z najróżniejszymi emocjami. –  Masz na myśli taką nieśmiertelną istotę jak w tym filmie, w którym zagrali  ci przystojni aktorzy... – zmrużyła oczy przez sekundę myśląc intensywnie i usiłując przypomnieć sobie ich nazwiska –... Christopher Lambert i Sean Connery. A film nosił tytuł...

– Highlander – podsunął jej bystrze odpowiedź.

– Tak – zgodziła się kiwając głową niczym mały samochodowy piesek. – Highlander.

– Nie nieśmiertelny jak Sean Contry i Christopher Lambert w
Highlanderze – wyjaśnił cierpliwie jej gospodarz,  – W każdym razie nie do końca. Raczej nieśmiertelny jak... cóż, najbliższą ci rzeczą, którą zrozumiesz, jest wampir. – Ukrył twarz w dłoniach, oparł łokcie na kolanach po czym westchnął głęboko i trwał tak chwilę w tej pozycji, a gdy odjął dłonie od twarzy zauważyła, że tęczówki jego oczu w fascynujący sposób kontrastujących z jasnym odcieniem jego zmieniły kolor z ciepłego intensywnego brązu i zaczęły lśnić nieziemskim srebrem. – Odebrałem Ci twoje ludzkie życie i jest mi z tego powodu bardzo przykro. Nie oczekuję tego od ciebie, ale mam nadzieję, że kiedyś wybaczysz mi to co Ci zrobiłem.

– O czym ty mówisz?

– Z mojego powodu nie jesteś już dłużej człowiekiem. Przemieniłem cię Nicole. Przemieniłem cię w wampirzycę.

wtorek, 19 kwietnia 2022

Rozdział czwarty

 

— Dlaczego... potrzebuję ... — zapytała go głosem, który dawniej ciepły, delikatny, melodyjny i przyjemny dla ucha, teraz brzmiał słabo, a także piskliwie, przez co zdawał się nie należeć do niej samej, lecz do kogoś zupełnie innego.
Mężczyzna  przyjrzał się jej uważnie, uciszył ją zdecydowanym gestem dłoni i z wprawą pielęgniarki zmienił medyczną torebkę, w której niewątpliwie znajdowała się krew. Oczy Nicole zmrużyły się podejrzliwie i spięła się, kiedy przymocował woreczek do stanowiska dożylnego.
— Co ty robisz? — Pytanie, które zadała wydawało jej się rozsądne i oczywiste w tej sytuacji.
— Twoje ciało przechodzi duże zmiany, a wyleczenie cię zabiera dużo krwi. —  wyjaśnił cierpliwie i spokojnie, uśmiechając się do niej z czułością i życzliwością, ukazując przy tym rząd równych, zadbanych i zdrowych zębów. To był uśmiech tak szeroki, że na jego policzkach pojawiły się dwa urocze dołeczki, a pod oczami ledwie dostrzegalne zmarszczki mimiczne — To złagodzi skurcze i ból. Będziesz także mogła  zasnąć, a kiedy się obudzisz, poczujesz się znacznie lepiej niż dotychczas.
Widząc co zamierza zrobić, w pierwszej chwili Nicole zamierzała zaprotestować i może nawet zacząć wykłócać się z   tym nieznanym sobie mężczyzną, ale była bardzo osłabiona i wręcz wykończona kilkoma godzinami wypełnionymi wręcz niewyobrażalnym I torturami. Jednak w momencie, w którym krew prześliznęła się przez boleśnie wkłuty w jej przedramię zielony  wenflon i zaczęła napływać do jej ciała, część bólu i cierpienia, które odczuwała od przeszło kilku godzin, znacznie złagodziła się. Nicole w chwili wolnej od bólu spróbowała się odrobinę odprężyć, ponieważ poczuła niewysłowioną ulgę,  zupełnie jakby zjadła bardzo obfity i bogaty posiłek.   Trwała ona krótko, ponieważ została przyćmiona okropnym bólem w okolicy serca, które nadal niestrudzenie biło, wybijając szaleńczy rytm. Mężczyzna, który siedział na klasycznym drewnianym krześle przy łóżku na którym leżała Nicole i jej pilnował, sam musiał wychwycić tę zmianę. Powiedział,  z pełnym przekonaniem że niedługo cały proces dobiegnie końca i będzie po wszystkim. Jaki proces natomiast, tego nie wiedziała. Wcześniej nawet nie zwracała uwagi na jego obecność, ponieważ nie miała pojęcia, że w pokoju jest ktoś jeszcze oprócz niej, ale teraz ta myśl, że nie była sama, dodała jej otuchy i pozwoliła jej znosić kolejne fale bólu, który to raz po raz przychodził i odchodził.
Nie była pewna jak długo to trwało, ale wreszcie po upływie kilku dni albo nawet tygodni, poczuła, że ból znacznie zelżał i stał się mniejszy, a ona odzyskiwała kontrolę i odmierzała upływający czas licząc swoje płytkie oddechy zasysane przez  kurczowo zaciśnięte zęby. Wtedy wydarzyła się przedziwna rzecz: zupełnie niespodziewanie Nicole otworzyła szeroko oczy, zerwała się gwałtownie niczym zdalnie sterowana lalka, siadając na łóżku.
— To boli, to tak bardzo boli —  zaczęła zawodzić z rozpaczy, kiwając się do przodu, i do tyłu niczym dziecko cierpiące na chorobę sierocą.
— Dobrze znam ten ból, też go doświadczyłem dawno temu — powiedział sucho, głosem pozbawionym jakichkolwielk emocji — Ale wytrzymaj jeszcze trochę. Już prawie koniec.
Faktycznie, gdy tylko wypowiedział te słowa, ból powoli zaczął ją opuszczać, odchodzić w mrok niepamięci, stopniowo odpływając z łydek, przedramion i innych części ciała, pozostawiając je wolnymi od niego i błogo chłodnymi. Z gardła Nicole wydał się niemalże agonalny pisk, gdy ogień rozlał się po jej klatce piersiowej, sprawiając, że jej serce, które i tak biło nienaturalnie wydajnie, ponad swoje siły, pracowało jeszcze szybciej, o ile to było możliwe. To właśnie na tym jedynym ludzkim organie który jej pozostał, koncentrowały się wszystkie te rozlewające się i trawiące ją od dobrych kilku godzin płomienie, które rozlewały się po jej ciele. Gorące języki ognia lizały jej twarz, parzyły gardło, które było tak wyschnięte na wiór, że język przykleił się jej do podniebienia i teraz dziewczyna dosłownie umierała z pragnienia. Najbardziej męczył ją brak czegoś do picia — miała wrażenie, że spuchnięty język ledwo mieści się w ustach, gardło miała szorstkie jak kora drzewa i z coraz większym trudem przełykała ślinę. Poza tym dokuczała jej męcząca swędząca pustka w żołądku i dziwne uczucie głodu, który z minuty na minutę rósł coraz bardziej.
W dodatku wydawało się jej, że ona sama nie przypomina już człowieka, lecz raczej brykiet węgla drzewnego, gdyż w tamtym momencie właśnie tak się czuła. Nie potrafiła zlokalizować swojego ciała, które zamieniło się w stos zwęglonych, spalonych kości, a każda komórka już dawno obróciła się w popiół. Serce dziewczyny  postanowiło dać już z siebie wszystko. Hałasując niczym wirniki startującego helikoptera, jego uderzenia zlały się niemal w jeden donośny dźwięk i zdawać by się mogło, że ten mięsień lada moment połamie jej żebra, bo ogień i żar płonące w jego wnętrzu wysysały z członków Nicole resztki płomieni, żywiąc się nimi, tak że paliło ją mocniej niż kiedykolwiek. Ból był tak potworny, że przejął nad nią kontrolę, wziął górę i dziewczyna wiła się teraz w pomiętej pościeli, drżąc na całym ciele i rzucając się w agonalnych konwulsjach.
—  Coś niedobrego dzieje się ze mną! — krzyknęła.
— Po prostu umierasz, to wszystko. — Usłyszała i te słowa ją przeraziły. — Nie bądź głupia.
— Och, Boże! — poczęła jęczeć i zawodzić niczym stara kobieta. — Ja... Umieram! — wykrzyczała — Umieram! Nie chcę umierać! Ja chcę żyć!
— Gdy proces zmiany dobiegnie końca, będziesz żyć przez długi, długi czas ciesząc się bardzo dobrym zdrowiem i doskonałą kondycją. Możesz mi uwierzyć na pewno — zapewnił ją szczerze, głos miał przy tym delikatny, ale zdecydowany.
— Naprawdę? — zapytała otwierając szeroko oczy, w których miała łzy, wielkie jak ziarenka grochu. Trzymały się one powiek, nie chcąc spaść. Pociągnęła nosem kilka razy, i przetarła go chusteczką, z wielkim trudem powstrzymując się od płaczu, ale jej i tak ciałem wstrząsnął spazmatyczny szloch.  I już nie będzie mnie bolało? — zadała pytanie ledwie słyszalnym szeptem, głosem drżącym z przejęcia i tlumionych w środku emocji. Czując jak ogarnia ją rozpacz, schowała twarz w obu dłoniach i zaczęła głośno szlochać, nie próbując nawet uspokoić nierównego oddechu. Nagle umilkł jej płacz, odjęła ręce od twarzy i spojrzała na niego z niewysłowionym smutkiem i wzrokiem zbitego psa. Jej  wyciągnął rękę i delikatnie dotknął jej ramienia, jakby chciał ją pocieszyć i dodać otuchy.

— Nie, już nie będzie bolało. Wszystko będzie w porządku  — powiedział delikatnie.

Przez całą tę  krótką wymianę zdań, której nie można chyba było nazwać rozmową, ogień płonący we wnętrzu jej ciała bynajmniej nie osłabł, wciąż szalał dalej i siał spustoszenie I nie było widać końca tych tortur. Dla Nicole, która całkowicie straciła poczucie czasu nie miało to ani początku ani tym bardziej końca i stanowiło jeden nieskończenie długi moment wypełniony niczym innym niż tylko bólem,  silnymi dreszczami podczas których trzęsła się jak podczas ataku febry, a także wysoką gorączką, która nie spadała od jakiegoś czasu. Jedyną zmianą, jaka nastąpiła – nieprawdopodobną zmianą – było to, że niespodziewanie ból stał się dwukrotnie silniejszy, a jej krzyki podczas których błagała jakiegokolwiek Boga, który istniał, aby oszczędził jej kolejnej sekundy męki i pozwolił jej umrzeć. W tamtej chwili tylko tego najbardziej pragnęła — żeby to wszystko po prostu się skończyło. Nie prosiła o wiele

Może po kilku sekundach, a może po kilku dniach, tygodniach czy nawet latach, Nicole odzyskała w końcu poczucie czasu i teraz była świadoma jego upływu. Dziewczyna z niemałym zdumieniem odkryła, iż powoli zaczęła odzyskiwać kontrolę nad swoim obolałym, poturbowanym i wycieńczonym ciałem. Poszczególnymi etapami trwania tej kontroli, którą w każdej chwili przecież mogłaby utracić, a wtedy ponownie pozwoliłaby dać zepchnąć się w pustą i głuchą ciemność. W tamtym miejscu rzeczywistość, która ją przygniatała, czerwona i gorąca niczym lawa wulkaniczną przestawała istnieć i nie było niczego — nawet samej dwudziestolatki. Jej ciało wiło się i podrygiwał, chociaż była niemalże pewna, że zbyt silny ból uniemożliwia jej poruszenie chociażby małym palcem u stopy. W umyśle dziewczyny spowitą gęsta czerwoną mgłą, pojawiło się nagle dużo wolnego miejsca, przestrzeni, w której zaczęła rozwijać w sobie nową zdolność doświadczania działania niszczycielskiego ognia. Teraz potrafiła docenić każdy przenikający jej tętnice, żyły i naczynia włosowate płomień i analizować jego siłę z osobna. Była zbyt słaba, żeby móc z tym walczyć, dlatego też pozwoliła pochłonąć się niemal całkowicie mrokowi i czerni. Gdy tam przebywała, zrozumiała, że było to dla niej dobre, bo wtedy nie odczuwała właściwie żadnego bólu, i udawało się odliczać z momentu agonii całe sekundy, a nawet minuty, które wydawały się trwać całą wieczność lub nawet dłużej. Wtedy zaczynała myśleć o tych wszystkich cudownych i wartych zapamiętania chwilach, które spędziła z najbliższą rodziną, przyjaciółmi albo jej chłopakiem — Mattem, który zawsze się o nią troszczył i nie pozwalał, żeby działa się jej jakaś krzywda. Te wspomnienia zalewające jej mózg, sprawiały, że coraz trudniej było jej powrócić do rzeczywistości, która ją otaczała i uczepić się jej, niczym płonącego stosu, ale próbowała to zrobić. Po pewnym czasie jednak odzyskiwała świadomość i powracała do realności, gdzie znajdowała się na jawie. Tam odnosiła wrażenie, jakby wszystkie jej kości łamały się każda z osobna i w tym samym czasie była bita przez zawodowego mistrza bokserskiego. Zdawała sobie sprawę, że istniały rzeczy znacznie bardziej ważniejsze niż te wszystkie tortury, którym była przez kogoś poddawana, ale w tamtej chwili nie potrafiła sobie przypomnieć, choć starała się.

W jej wnętrzu nadal wrzała walka — jej serce, które biło tak mocno jakby lada chwila miało wyskoczyć z klatki piersiowej dziewczyny ścigało się z atakującym je ogniem. Oboje skazani byli na porażkę; ogień najbardziej, bo kończył mu się zapas paliwa, który go zasilał. Jej mięsień sercowy galopował na ostatnich nogach i nie zatrzymywał się, nawet wtedy, gdy siła pożaru sięgnęła zenitu, a ból oszałamiał, paraliżował, przykłuwał łańcuchami.

Odpowiedzią na ten finalny atak było pojedyncze przytłumione uderzenie. Jej serce jeszcze dwukrotnie się zacięło na ponad pięć minut , a potem stuknęło cicho jeden jedyny raz.

  ***
Nicole obudziła się powoli, niepewna, co ją zaniepokoiło i wyrwało ze snu. Z zamkniętymi oczami leżała jeszcze przez kilka minut, a jej policzek spoczywał na czymś miękkim. Leżała na boku, zwinięta w kłębek w chłodnej, delikatnej ciemności, która ją otaczała, a jej głowa spoczywała na poduszce. Zupełnie nie pamiętała chwili, w której obudziła się gwałtownie z płytkiego i nerwowego snu, w który zapadła dopiero wtedy, kiedy zbliżał się świt. Momentowi przebudzenia towarzyszyły emocje takie jak zaskoczenie mieszające się z dezorientacją, bo początkowo nie potrafila przypomnieć sobie, gdzie się znajdowała, jak tutaj trafiła, ani co działo się z nią wcześniej. Wiedziała tylko, że leżała w łóżku szczelnie okryta miękkim kocem, opierając głowę, która wydawała się dziwnie ciężka, na mokrej od łez poduszce.Wzrok miała utkwiony w pomalowanym na biało suficie, ozdobionym bardzo wyszukanymi rozetami i grymsami pomalowanymi na kontrastowy kolor. Niebieski kolor jej oczu był piękny, ale były one matowe, jakby martwe, zastygłe, pozbawione życia. Źrenice miała natomiast tak rozszerzone mieszaniną strachu i zdziwienia, że tęczówki były niemal niewidoczne.

Malutki podbródek rysował się ostrą linią na wystającej szczęce; drobne zęby - białe, równe i przytknięty do nich język, widoczne były zza lekko rozchylonych sinawych warg. Jej klatka piersiowa unosiła się i opadała; oddychała szybko i płytko jakby była zasapana, a w skroniach pulsował tępy ból będący zapowiedzią migreny. Całe jej ciało domagało się wypoczynku i regeneracji, ale z drugiej strony wyrażało potrzebę, której nie zrealizuje, gdy będzie leżała w łóżku. Nie wiedziała do końca, czego domagają się jej komórki, zaledwie przeczuwała pragnienie, które musiała zaspokoić natychmiast. Nawet gdyby udało jej się zignorować zachciankę ciała (choć z góry zakładała porażkę), zostawały jeszcze niezaspokojone potrzeby poznawcze.
Przez krótką chwilę jej myśli pełne niezrozumiałego niepokoju i przepełnione lękiem, błądziły po umyśle bez celu, niczym ślepiec zamknięty w labiryncie bez wyjścia, ale przywołała się do porządku.  Momentu, w którym została napadnięta przez niezidentyfikowanego napastnika, nie pamiętała prawie nic, zupełnie jakby ktoś wyczyścił jej pamięć i tym samym pozbawił ją tych nieprzyjemnych wspomnień.  Pomimo tego, mętne i niewyraźne wspomnienia, będące chaotycznymi fragmentami składającymi się z wielu obrazów, nadal powracały i sprawiały, że nie mogła się ani trochę uspokoić. Ogólnie rzecz biorąc, w tych wspomnieniach ostatnich wydarzeń panował niezły bałagan i trudno było z nich cokolwiek wywnioskować.

Miała lekkie wypieki na policzkach, wskutek czego wyglądała, jakby zaatakowała ją grypa. Jej niebieskie oczy zaś były szkliste, okrągłe, pozbawione blasku i życia, a włosy w nieładzie, jakby próbowała rozczesać je palcami, opadały kosmykami na uszy. Walcząc z przykrym smakiem w przełyku, przełknęła ślinę, która w nadmiarze pojawiła się w jej ustach. Stłumiła w sobie narastajacy atak paniki i w gęstych ciemnościach dookoła niej usłyszała swój krzyk z błaganiem o to, aby ktoś włączył światło. Kiedy złoty blask rozświetlił pokój zamrugała, przyzwyczaiła się do światła i zobaczyła mężczyznę siedzącego na krześle naprzeciwko jej łóżka.

wtorek, 22 marca 2022

Rozdział pierwszy

            Trzęsąc się z przenikającego jej ciało zimna, Nicole mocno naciągnęła kaptur na głowę i wcisnęła skostniałe i ręce w kieszenie kurtki. W ten sposób próbowała ochronić się przed lodowatym wiatrem smagającym jej policzki i chłodem, lecz nie przynosiło to żadnego rezultatu. Dookoła niej panowały niemal nieprzeniknione ciemności i względna, wręcz niepokojąca cisza, która wydawała się tak przerażająco nienaturalna, że każdy najmniejszy szelest wydawał się hałasem. Przerywało ją jedynie od czasu do czasu ciche miarowe i spokojne cykanie świerszczy w trawie i złowieszcze pohukiwanie starej, samotnej sowy. Natomiast gęsta mgła snująca się nisko przy ziemi w znacznym stopniu ograniczała widoczność do kilkudziesięciu metrów. Nawet po upływie paru minut, jak wzrok przyzwyczaił się do wszechogarniającego mroku, nadal ledwie dostrzegała kształty drzew i krzewów rosnących po obu stronach pobocza. Natomiast gęsta mgła snująca się nisko przy ziemi w znacznym stopniu ograniczała widoczność do kilkudziesięciu metrów.

Mieszkała w niewielkiej dzielnicy mieszczącej się na północnych obrzeżach miasta, która według powszechnie panującej opinii wielu jej mieszkańców uchodziła za względnie spokojną. Pomimo tego, niezwykle rzadko zdarzało się, że dziewczyna wychodziła gdzieś sama, jakby obawiała się, iż mogło przydarzyć się jej coś wyjątkowo złego. Zwłaszcza po zapadnięciu zmroku starała się raczej unikać samotnych przechadzek, po okolicy,  gdyż dobrze wiedziała, że  te znajome tereny nie należały do szczególnie bezpiecznych. W niewielkim liczącym zaledwie szesnaście tysięcy mieszkańców miasteczku, bowiem niemal codziennie pojawiało się jakieś nieznane oraz podejrzanie wyglądające towarzystwo, przejawiające agresywne zachowanie wobec najbliższego otoczenia. Chociaż nigdy Nicole nie uważała się za osobę wyjątkowo strachliwą, głównie dlatego, że przez dwadzieścia lat jej życia, nie przytrafiło się jej nic traumatycznego oprócz niefortunnego wypadku którego doświadczyła, gdy we wczesnym dzieciństwie złamała nogę, spadając z drabiny prowadzącej na strych. Posiadała jednak to niezwykle wybujałą wyobraźnię, która podsyłała jej same najczarniejsze scenariusze, więc  obawiała się, że mogłaby przypadkiem natknąć się na tych chuliganów i stać się ich ofiarą. Ponadto na osiedlu, cieszącym się raczej dobrą reputacją, coraz powszechniej dochodziło do niezbyt poważnych przestępstw takich jak drobne kradzieże mienia czy wykroczenia. Niestety niektórzy mieszkańcy nie usiłowali się podejmować jakichkolwiek działań, mających na celu ograniczenie aktów wandalizmu, ponieważ najczęściej uznawali że tego typu incydenty ich nie dotyczyły.Jakby tego było mało, całkiem niedawno podczas przeglądania rubryk zamieszczonych w lokalnym brukowcu, natrafiła na pewien interesujący artykuł. Pisano w nim, że grupa ludzi, która udała się na biwak w  pobliskim lesie, zupełnie przypadkiem dokonała makabrycznego znaleziska.W czasie kempingu natknęli się na ludzkie szczątki płci żeńskiej, w stanie intensywnego rozkładu i należące najprawdopodobniej do Kelly Anderson — młodej dziewczyny, której zaginięcie rodzina zgłosiła zaledwie kilka miesięcy wcześniej. To zabójstwo zainteresowało prawie wszystkie miejscowe media i przez wiele tygodni nie znikało z nagłówków gazet, a także czołówek wiadomości, szybko stając się tematem numer jeden odnośnie najróżniejszych plotek. Ponadto Nicole dowiedziała się iż, tutejsza policja zaangażowała w rozwiązanie tej sprawy wszystkie dostępne środki, jednakże mimo podjętych starań, mordercy wciąż nie udało się schwytać. Dwudziestolatka wracała właśnie z pracy do domu po zakończeniu drugiej zmiany.

Od dziesięciu miesięcy pracowała w dużym zakładzie produkcyjnym zajmującym się produkcją serów. Była pracownikiem produkcji niższego szczebla, a więc była pracownikiem fizycznym. Zajmowała się ona najczęściej pracą przy linii produkcyjnej,a do jego głównych zadań należało wykładanie towarów na taśmę produkcyjną, etykietowanie ich, a następnie pakowanie. Ostatnim elementem pracy na produkcji było w tym przypadku załadunek towarów i odpowiednie przygotowanie ich do wysyłki. Praca była dla niej dosyć ciężka, ale przynajmniej co miesiąc miała stały dopływ gotówki, który pozwolił się jej uniezależnić od rodziców, przynajmniej jeśli chodziło o kwestie związane z finansami. Zewsząd Nicole otaczała głucha cisza, chociaż co prawda z oddali co dało się usłyszeć odgłosy miasta, tutaj jednak wszystko spowite było swoistym bezruchem, pozbawionym dźwięków. Drzewa skutecznie tłumiły wszelkie hałasy, A jednak to one właśnie kreowały niesamowity, mroczny, przerażający nastrój. Każdy szelest liści, targanych słabym, chłodnym wiatrem, odbijał się głuchym echem, zdawał się być straszny i sprawiał, że chociaż Nicole miała na sobie kurtkę, po plecach przebiegł jej zimny, wyjątkowo nieprzyjemny dreszcz.

Czuła wręcz irracjonalny lęk, który niemalże odbierał jej zdolność logicznego myślenia, ale mimo to, krok za krokiem zagłębiała się w tą groźną scenerię niczym z krwawego horroru, gdzie ofiara kończy zwykle z wnętrznościami przewleczonymi na drugą stronę. Zdecydowanie musiała przestać oglądać tego rodzaju filmy, chociaż uznawała się za ich wierną fankę.

A teraz znajdowała się tutaj całkiem sama w środku nocy i to z własnej woli, narażając samą siebie na niebezpieczeństwo. Kto wie co mogło czaić się w gęstym nieprzeniknionym mroku... Gdyby ktoś ją tutaj zaatakował... Jak dużą szansę miałaby na to, aby zdołać się uratować? Nie mogłaby liczyć na niczyją pomoc, bo zwyczajnie w promieniu co najmniej kilkuset metrów nie było nikogo, kto mógłby pospieszyć damie znajdującej się w opałach.

„Jesteś taka niemądra, Nicole" — skarciła samą siebie w myślach, przeklinając własną głupotę. Dziewczyna poprawiła zsuwający się z ramienia pasek torebki i odruchowo spojrzała na zegarek, na jej nadgarstku, ale nie dane było jej dowiedzieć się, która aktualnie była godzina. Szybko sobie przypomniała, że kiedy szykowała się w pośpiechu (jak zwykle) do pracy, zostawiła go na nocnym stoliku obok łóżka.

Dookoła niej panowały niemal nieprzeniknione ciemności i względna, wręcz niepokojąca cisza, która wydawała się tak przerażająco nienaturalna, że każdy najmniejszy szelest wydawał się hałasem. Przerywało ją jedynie od czasu do czasu ciche miarowe i spokojne cykanie świerszczy w trawie i złowieszcze pohukiwanie starej, samotnej sowy. Natomiast gęsta mgła snująca się nisko przy ziemi w znacznym stopniu ograniczała widoczność do kilkudziesięciu metrów. Nawet po upływie paru minut, jak wzrok przyzwyczaił się do wszechogarniającego mroku, nadal ledwie dostrzegała kształty drzew i krzewów rosnących po obu stronach pobocza. Mimo wszystko nadal spięta do granic wytrzymałości przyśpieszyła kroku, starając się jak najszybciej dotrzeć do ruchliwego skrzyżowania, gdzie świat, jak się spodziewała, wydawał się jej znacznie bezpieczniejszy.

W miejscu, do którego właśnie doszła, ulica Zamkowa zakręcała ostrym łukiem w taki sposób, przez moment znalazła się otoczona zewsząd samym tylko lasem.

Przed sobą widziała jedynie pogrążony w ciemności las a odwróciwszy się i spojrzawszy za siebie ujrzała dokładnie taki sam widok jak ten z przodu. Ogarniające ją wcześniej uczucie strachu ponownie sięgnęło zenitu i dziewczyna zatrzymała się w pół kroku, rozglądając się wokół. Poczuła jak serce zaczęło walić jej niczym oszalałe. Byłam przerażona do granic możliwości, nie widząc niczego, poza mrocznymi drzewami, które zdawały się ją otaczać i zamykać niczym w klatce.Okrążały ją wręcz z każdej strony z każdej strony i odniosła złudne wrażenie, jakby zaczęły się do niej zbliżać. To co ona w tamtej chwili odczuwała nie było już tylko zwykłym strachem, lecz paraliżującym lękiem, z którym nie wiedziała, jak miała sobie poradzić. To zdawało się być o wiele silniejsze od niej samej.Jeszcze tylko kawałek i las się skończy. Mimo to myśl ta wcale nie była dla niej ani trochę pokrzepiająca. Wciąż potwornie się bała, ale tak w zasadzie to nie wiedziała nawet dlaczego, a przede wszystkim czego. Lekko przymknęła oczy, próbując zapomnieć o tym co ją otaczało; w myślach policzyła do dziesięciu i skupiła się na swoim oddechu, który próbowała uspokoić. Sama nie wiedziała nawet dlaczego i czego.

Gdzieś za sobą usłyszała głośny trzask łamiącej się gałęzi i to sprawiło, że dziewczyna przebudziła się i ruszyła biegiem przed siebie, pragnąc jedynie jak najszybciej wydostać się z tego okropnego miejsca, które przyprawiało o ciarki i szybsze bicie serca. Nie patrzyła się na boki, a jedynie kierując wzrok przed siebie wyczekiwała chwili, gdy w końcu znalazłaby się na otwartej przestrzeni, nie otoczonej żadnym cholernie przerażającym lasem. Jej płuca pracowały na najwyższych obrotach, nabierając powietrze z coraz to większym trudem, ale mimo to nie zatrzymywała się ani na moment i parła dalej.

W pewnej chwili w oddali ujrzała światła skrzyżowania oraz przejeżdzające samochody. Pojazdy, które od czasu do czasu przemykały pomiędzy okalającymi ulicę budynkami wydały jej się tak cudownie rzeczywiste. Małe kolorowe autka pojawiały się i równie szybko znikały, więc od razu poczuła niewysłowioną ulgę. Podczas gdy biegła, a odgłosy miasta docierały do niej z coraz większą intensywnością zwolniła i teraz szła. Minęła jeszcze kilka kamienic, które okalały skrzyżowanie, po czym znalazła się na skrzyżowaniu i głównej ulicy.

Musiała minąć jeszcze kilka przecznic, aby dotrzeć do domu, ale tym razem postanowiła skrócić sobie drogę powrotną, wybierając zupełnie inną trasę. Ze względu na wyjątkowo późną porę zazwyczaj ruchliwa i chętnie uczęszczana przez spacerowiczów oraz rowerzystów boczna uliczka, zupełnie opustoszała. Znów myślała nad tym, czy morderca gdzieś tam jest i czyha na kolejną ofiarę i pogrążona w tych ponurych rozmyślaniach, skręciła w niezbyt dobrze oświetlony obskurny zaułek, cuchnący kocim moczem i niewywiezionymi śmieciami. Właściwie to nigdzie jej się nie spieszyło; szła powoli, wsłuchując się w dźwięk podeszew swoich sportowych butów miarowo uderzających o asfaltową nawierzchnię drogi. Nieoczekiwanie usłyszała za sobą odgłos czyichś kroków przytłumionych przez trawę.

Nieco zaskoczona i zaabsorbowana tym faktem zatrzymała się i rozejrzała wokół mrużąc oczy mrużąc oczy i uważnie nasłuchując. Przez dłuższą chwilę nie działo się nic, co mogłoby ją zaniepokoić, lecz potem dźwięk powtórzył się, tym razem znacznie bliżej niej.

— Halo? Czy ktoś tu jest? — zapytała drżącym z przerażenia głosem, jednakże gdy to pytanie pozostało bez odpowiedzi, poczuła się jakoś nieswojo. — Chyba musiałam się przesłyszeć — mruknęła do siebie pod nosem.

Odwróciła się za siebie, aby upewnić się, czy aby na pewno nikt jej nie śledził. Wtedy zauważyła wysokiego mężczyznę, ukrywającego się pod rozłożystymi gałęziami jednego z chylących się ku ziemi drzew. Znajdowała się zbyt daleko, zatem nie widziała dokładnie rysów jego twarzy, jedynie ciemny zarys sylwetki postaci, okrytej długim płaszczem, albo peleryną. Stała tak przez moment i wpatrywała się w nieodległą postać ukrywającą się w pobliskich krzakach. Tymczasem nieznajomy nie wykonał żadnego ruchu, dlatego też zignorowała go i ruszyła dalej idąc znacznie szybciej niż przedtem.

Musiała przejść na drugą stronę, by dalej iść prosto i z tego co pamiętała w tą stronę było bliżej do przystanku autobusowego.

Szła teraz wzdłuż ruchliwej, lecz jak się prędko okazało jedynie za dnia, ulicy, a jednak pomimo to, że nie widziała żadnego przechodnia, to jednak wciąż mijały ją kolejne samochody. Latarnie uliczne świeciły żółtym blaskiem, widziała też liczne barwne reklamy, a światełka diodowych plansz mrugały do niej wesoło, sprawiając, że prawie zupełnie zapomniała o strachu, który towarzyszył jej jeszcze chwilę temu. Właściwie to nigdzie jej się nie spieszyło; szła powoli, wsłuchując się w dźwięk podeszew swoich sportowych butów miarowo uderzających o asfaltową nawierzchnię drogi. Dziewczyna pogrążona w posępnych rozmyślaniach nawet nie zauważyła, kiedy zboczyła z obranej przez nią trasy i znalazła się w innej części dzielnicy — wąskim zaułku zabudowanym niskimi starymi domami, w którym panowały egipskie ciemności.

Przerażająca scena, którą tam zobaczyła, sprawiła, że stanęła nagle w miejscu niczym wryta w ziemię. Dziewczyna zamarła zszokowana nie mogąc wydobyć z siebie żadnego dźwięku, chociaż otworzyła usta do krzyku. W wąskiej bocznej uliczce leżało nieruchome ciało martwej dziewczyny, a nad nią pochylał się jakiś wyjątkowo nieprzyjaźnie wyglądający mężczyzna. Nieznajomy osobnik był szczupły, miał krótkie czarne proste włosy, a jego twarz byłaby całkiem przystojna, gdyby nie była tak strasznie zakrwawiona i zdemorfowana, przypominająca oblicze samego szatana: Twarz zmieniła się z bladej w białą z wybrzuszonymi ciemnymi żyłkami, które stały się bardzo widoczne. Jego tęczówki skurczyły się, zmieniły się w nienaturalny odcień płynnego srebra, natomiast białka oczu były całkowicie czarne. Mężczyzna przerwał swój posiłek i popatrzył na Nicole z szerokim uśmiechem na ustach, ukazując w całej swej okazałości zakrwawione charakterystycznie wydłużone kły, które przywodziły na myśl zęby drapieżnika. Z ust ciekła mu cienka strużka krwi, która spływała mu po brodzie i to była najbardziej przerażająca rzecz jaką Nicole widziała w całym swoim dwudziestoletnim życiu.

— Witaj skarbie — powiedział bardzo spokojnym, niskim głosem, którego ton był głęboki i niemalże demoniczny — wygląda na to, że się zgubiłaś.

— Chyba... T... tak — wymówienie tych słów przyszło jej z trudem. Była bardzo blada i roztrzęsiona, tym co właśnie zobaczyła.

— Zobacz co jej zrobiłem. Ty też tak dzisiaj skończysz. To będzie ostatnia noc w twoim życiu.

Przesunął twarz swojej ofiary w lewo i prawo, żeby lepiej ukazać rozmiar obrażeń, których doznała dziewczyna. Już od dawna nie żyła, twarz miała tak zmasakrowaną i poharataną pazurami, że nie sposób było ją zidentyfikować, a gardło było całkowicie rozerwane. Na jej szyi znajdowały się dwie głębokie rany kłute się po obu stronach tchawicy. Z gardła Nicole wydobył niemalże zwierzęcy przeraźliwy krzyk, jakiego jeszcze nigdy nie słyszała i jaki można sobie było wyobrazić. Przerażający wrzask, w którym rozbrzmiewało śmiertelne przerażenie i jednocześnie wołanie, będące wołaniem o pomoc. Dziewczynie cała krew odpłynęła z twarzy i Nicole pobladła niczym wampir na widok krucyfiksu.

Uciekaj. Podpowiedział jej instynkt samozachowawczy. Ratuj się.

♠️♠️♠️

♠️ 2060 słów ♠️

Dziękuję za przeczytanie rozdziału! Jeśli rozdział się podobał, będzie mi bardzo miło, jeśli zostawisz po sobie ślad w postaci gwiazdki i komentarza! Bedankt!


rozdział któryś tam

 ♣️PISANE OD NOWA!♣️ Z trudem mogła złapać oddech, przed jej oczami zatańczyły czarne plamki, a pokój zaczął wirować wokół niej w zawrotnym ...