środa, 27 kwietnia 2022

Rozdział piąty

 

Nicole widziała tego mężczyznę po raz pierwszy w życiu i nie przypominał jej nikogo, kogo znała. Chociaż jego twarz miała dość pospolite rysy  i nie wyróżniała się niczym szczególnym, była wręcz nieciekawa. Przeciętna, chorobliwie, wręcz niezdrowo blada okolona była czupryną rozrzuconych w nieładzie kręconych, czarnych włosów. Opadały mu one niedbale na czoło, tuż nad brązowymi oczami, których spojrzenie było rozumne i głębokie, a przy tym odznaczało się wyjątkową łagodnością. Jeden niesforny kosmyk z lewej skroni opadł mu na czoło, prawie do końca nosa, nadając jego twarzy chłopięcy bezbronny wygląd. Odgarnął go prawą ręką pełnym zniecierpliwienia gestem. Nicole oszacowała wiek nieznajomego na nie więcej niż trzydzieści kilka lat, może był nawet lekko przed czterdziestką. Mimo  tego, że drewnianym krześle stojącym obok łóżka, wyglądał na dość wysokiego; Nicole oceniła, że na pierwszy rzut oka mógł mierzyć więcej niż sto dziewięćdziesiąt centymetrów. Nie był barczysty, ale mimo to dobrze zbudowany i co zwróciło uwagę dziewczyny to, to, że wyglądał jakby dopiero co się ogolił, ale na mocno zarysowanej szczęce widoczne były ślady jednodniowego zarostu. Miał na sobie ciemnoszare spodnie jeansowe i koszulę w kratę z podwiniętymi rękawami, odsłaniającymi umięśnione ręce.

– Witaj – powiedział. Tembr jego głosu był zupełnie naturalny, niski i aksamitny, delikatny i przyjemny dla ucha, niemalże hipnotyzujący, lecz zupełnie  nie pasujący do jego postury. – Obawiałem się, że możesz obudzić się sama i będziesz się bała.

— Och, to totalna bzdura. – powiedziała i na potwierdzenie tych słów machnęła lekceważąco ręką. Zaraz potem, gdy tylko wypowiedziała te słowa uświadomiła sobie – z pewnym lekkim opóźnieniem, że jej głos brzmiał zupełnie inaczej niż dotychczas i przez krótką chwilę nie była w stanie go rozpoznać.  Był zachrypnięty, niczym głos należący do wieloletniej palaczki, a przy tym metaliczny, prawie jakby była przeziębiona albo stąpała boso po trawie w chłodny poranek.

— Byłem przy tobie kiedy spałaś i pilnowałem cię. Kilkukrotnie w nocy zmieniałem ci też kroplówki, pilnując, żeby ich zapas się nie wyczerpał.

Słysząc te słowa, które ją zaniepokoiły ponieważ Nicole nie miała najmniejszego pojęcia o czym on mówił. zignorowała zawroty głowy, które sprawiały, że pokój zaczął się niebezpiecznie kręcić i wirować. Następnie mrużąc opuchnięte od płaczu oczy ostrożnie delikatnie podniosła się do pozycji siedzącej. Dziewczyna poruszyła się niespokojnie i dopiero teraz spostrzegła, że w jej żyle łokciowej tkwił boleśnie wkłuty wenflon, do którego podłączony był przewód kroplówki, wypełniony czerwonym płynem. l potem zauważyła puste torebki krwi leżące na stoliku nocnym, których musiało być co najmniej z tuzin. Widok ten wydał się jej dziwnie znajomy i obudził w niej pewne wspomnienie, mgliste, niewyraźne i wyblakłe jak materiał pozostawiony na słońcu przez lata. Roiło się ono na krawędzi jej umysłu i mogło być tylko sennym majakiem, ale miała że już doświadczyła tego wcześniej.

– Ale... Ja chyba nie rozumiem. – odparła wyraźnie skonfundowana, o czym świadczyły zmieszanie, skołowanie i zagubienie słyszalne w jej głosie. – Po co krew?  Czyżbym potrzebowała transfuzji? – Pytania, które zadała skołowana dwudziestolatka były jak najbardziej na miejscu, biorąc pod uwagę nietypową sytuację w jakiej się znalazła i której kompletnie nie rozumiała. Czuła się zagubiona, bardzo zmęczona i bezsilna, była niczym małe bezbronne dziecko, które potrzebowało opieki kogoś dorosłego. Przez krótką chwilę jej myśli pełne niezrozumiałego niepokoju i przepełnione lękiem, błądziły po umyśle bez celu, niczym ślepiec zamknięty w labiryncie bez wyjścia, ale przywołała się do porządku. 
Nicole wciąż była wyczerpana, osłabiona i nadal odczuwała ból w każdej części ciała, chociaż nie był on tak silny, jak ten, którego doświadczyła w ciągu ostatnich kilkunastu godzin. Była  całą masą bólu i przez jedną
chwilę wciąż była pewna, że cierpiała z powodu grypy, która doprowadziła ją
do tego stanu i przez którą musiała przebywać na tygodniowym zwolnieniu lekarskim.

– Krew jest konieczna, aby przyspieszyć i ułatwić zmianę – wyjaśnił cierpliwie i spokojnie. – Nie powinnaś potrzebować jej dużo, bo  rany, które odniosłaś są już prawie wyleczone. Jeszcze góra dwie albo trzy torebki, ale nie więcej.

– Nie czuję się najlepiej – powiedziała  słabym, łamiącym się głosem, zupełnie, jakby miała wybuchnąć histerycznym szlochem. Chociaż siedziała  na łóżku, zaraz jednak znowu zrobiło się jej słabo i postanowiła ponownie się położyć. – Chyba zaraz stracę przytomność. – powiedziała poważnie I przez chwilę ogarnął ją autentyczny niepokój, że faktycznie mogło się tak stać, a wtedy spaliłaby się ze wstydu.
Przed oczami Nicole zaczęły tańczyć czarne plamki, pojawiły się mroczki. Krew mocnymi falami napływała jej do głowy, co sprawiało, że odczuwała zawroty. Jej oddech był płytki urywany, płuca paliły ją żywym ogniem przy każdym zaczerpnięciu powietrza. W dodatku odczuwała wyjątkowo nieprzyjemną suchość w gardle, przez co miała wrażenie, jakby język przykleił się jej do podniebienia. Jej język był suchy niczym rzemienny pas i szorstki jak papier ścierny, oblizała jego koniuszkiem spieczone wargi, ale to niewiele pomogło.
Ciemne krucze włosy okalały jej twarz, a oczy przysłonięte gęstymi długimi rzęsami i lekko uniesionymi brwiami patrzyły na mężczyznę niemal wyzywająco.

– Naprawdę? – Zapytał. Ton był jego głosu teraz był miękki, ciepły, niby beztroski, choć zdradzający napięcie i jakby podszyty niepokojem. Kiedy wreszcie na niego spojrzała, nieco zaskoczona tym pytaniem, zauważyła że przygląda jej z zaciekawieniem, uśmiechając się przy tym blado, chociaż spojrzenie miał raczej współczujące. Nie wiedziała, jak ma odpowiedzieć krótko na to pytanie, bo czuła się rozproszona przez kotłujące się w niej różne emocje, którym nie potrafiła nawet nadać nazwy. – Jesteś bardzo blada i faktycznie wyglądasz na słabą i chorą.

– Kim jesteś? – zapytała przyglądając mu się badawczo i z lekkim zaciekawieniem. Mężczyzna zrobił dziwną, nieco zaklopotaną i zdziwioną minę, zupełnie jakby nagle coś sobie uświadomił. – Najmocniej cię przepraszam – odparł. – To wyjątkowo niegrzecznie z mojej strony się nie przedstawić. Jestem twoim gospodarzem. – oznajmił z lekkim, szarmanckim i formalnym ukłonem. – Nazywam się Logan Wilson i jestem do twoich usług.

– Gdzie ja jestem? – Mimo ogólnego odczuwania ogólnego osłabienia i wyczerpania, niechybnie spowodowanego nawrotem paskudnej grypy, postanowiła zaryzykować pytanie, chociaż wypowiedzenie tych kilku prostych słów kosztowało ją mnóstwo wysiłku przez gardło, które nagle stało się ciasne. Było suche z pragnienia jak pieprz i wyschnięte niczym kawałek drewna do palenia w kominku, a język niczym z ołowiu. Spróbowała przełknąć ślinę, ale sprawiło jej to tylko ból i podrażniało spierzchnięte gardło, mimo tego przełykała dalej, właściwie bez celu.

– W moim domu – odpowiedział bystrze jej gospodarz, który z prawą doświadczonej pielęgniarki przymocowywal kolejną torebkę wypełnioną świeżą krwią. – Jesteś tutaj bezpieczna i nie grozi ci żadne niebezpieczeństwo – zapewnił ją, ponownie zajmując miejsce na krześle. Chciałbym móc cię lepiej poznać, więc odpowiedz mi coś o sobie – zasugerował lekkim gawędziarskim tonem, lecz dwudziestolatka nie była zbyt skora do nawiązania rozmowy. Patrzyła na niego półprzytomnie, czując ciężar własnego ciała i nagłą zbliżającą się senność.

– Więc... Nazywam się Nicole Allison Brennan, ale rodzina i najbliżsi mi znajomi mówią do mnie po prostu Nikki i...

– Wiem, jak się nazywasz i wiem również, że pracujesz w zakładzie mleczarskim...

– Skąd to wiesz? – warknęła Nicole.

– Takie dane widniały na twoim dowodzie osobistym oraz identyfikatorze – wytłumaczył spokojnie.

– Och – Zmrużyła oczy. – Jak się tutaj znalazłam? – Pytanie, które mu zadała było wręcz oczywiste.

– Przeniosłem cię z tamtego obskurnego zaułka, w którym cię znalazłem, tutaj. Uznałem, że to będzie najlepsze rozwiązanie.

– A to niby dlaczego?

Przyjrzał się jej w taki sposób, jakby był zupełnie zdziwiony i zaskoczony tym pytaniem, ale odpowiedział niemal od razu, nie pozostawiając sobie nawet chwili do namysłu.

– Nie mogłem cię tam zostawić, bo to byłoby nie tylko nieodpowiedzialne, ale też niebezpieczne. – wytłumaczył, a Nicole wytężyła swoje szare komórki mózgowe zmuszając się do myślenia, co nie przychodziło jej wcale tak łatwo i starając się tym samym zrozumieć coś z tego co do niej mówił. –  Poza tym wiedziałem, że będziesz potrzebowała czasu na dostosowanie się.

– Dostosowanie się? –  Źrenice Nicole zwęziły się, idealnie wydepilowane brwi uniósły się lekko do góry w geście zdziwienia. Jej serce zaczęło bić szybciej w klatce piersiowej, uderzając z gwałtownym łomotem, niczym serduszko małego ptaszka.

– Tak – Potwierdził, lekko kiwając głową.

– Dostosowanie do czego konkretnie?

– Do twojej zmiany.

– Zmiany?! – pisnęła przerażona i wystraszona nie na żarty Nicole, ponieważ do głowy przychodziły jej same najczarniejsze scenariusze i przez to zaczęła obawiać się najgorszego. Odsunęła z czoła kosmyk mokrej grzywki, przez chwilę nic mu nie odpowiedziała, próbując wytężyć swój umysł i zmusić się do myślenia. Próbowała przypomnieć sobie to, co działo się z nią w ciągu ostatnich kilkunastu godzin, ale te wspomnienia były bardzo niewyraźne, zamglone, zupełnie jakby to były wspomnienia wspomnień. Było tak jak gdyby próbowała przywołać stary film i pamiętała tylko pewne przypadkowe sceny, ale nie mógła sobie przypomnieć początku ani zakończenia. Tych kilka ulotnych obrazów przewijających się przez jej umysł niczym w kalejdoskopie wystarczyły, żeby Nicole wykrzyknęła pełnym przerażenia głosem:
– O mój Boże! Byłam świadkiem morderstwa i widziałam jak on zabija tę dziewczynę! – poczuła ogarniające ją przerażenie. – Ten szaleniec miał przy sobie nóż I zaatakował mnie!  – Te  powracające powoli wspomnienia sprawiły, że Nicole przycisnęła dłoń do szyi w poszukiwaniu jakichkolwiek obrażeń, ale ku jej niekrywanemu zdumieniu skóra była gładka i pozbawiona blizn, które przecież powinny się tam znajdować. – Ten szaleniec napadł na mnie i mnie zaatakował! Zadawał mi ciosy nożem w brzuch!
– Te powracające powoli przypadkowe i pogmatwane wspomnienia sprawiły, że wystraszona nimi Nicole odsunęła bok kołdrę, którą była szczelnie okryta i podwinęła koszulkę do góry odsłaniając brzuch w poszukiwaniu jakichkolwiek obrażeń. W tamtej chwili Wyraźnie przypominała sobie, jak nóż uderza w jej ciało, gdzie już nie było żadnych bandaży i żadnych oznak urazu poza kilkunastoma bladorożowymi bliznami pokrytymi cienką skórą,  będących pozostałościami po głębokich ranach kłutych. Zaczerpnęła gwałtownie powietrza, oczy rozszerzyły się niewiarygodnie gdy przyglądała się w niedowierzaniu tym bliznom. Nieoczekiwanie zamarła, kiedy znaczenie tego w nią gwałtownie i z impetem uderzyło i zorientowała się, że od momentu kiedy została zaatakowana musiały minąć całe tygodnie, a może nawet miesiące.

– Dobry Boże... – Dotarło do niej, że została zaatakowana przez jakiegoś szalonego nożownika i była pewna, że ciosy nożem, które jej zadawał bez wątpienia były śmiertelne. Przynajmniej byłyby, gdyby Nicole nie została udzielona natychmiastowa pomoc i nie zostały jej podane leki o jakichś cudownych leczniczych właściwościach. W jej umyśle pojawiło się niejasne wspomnienie jej napastnika, a potem mężczyzny o brązowych oczach, który mówił jej, żeby odpoczęła i zregenerowała siły, podczas gdy on zajmie się opatrywaniem jej ran. Nakazywał jej też pić, jednakże nie było tam żadnej szklanki, z której miałaby pić, a mimo to, przypomniała sobie ciepły i gęsty płyn na języku, lekko słony i metaliczny – Kiedy to się wydarzyło? To znaczy ten atak?

– Nie dalej jak dwa dni temu. – wyjaśnił cierpliwie i spokojnie.

– Dwa dni temu? Że co takiego? Przecież to nie jest w ogóle możliwe – Nikki zamrugała kilka razy zmieszana i wręcz zszokowana. Potrząsnęła gwałtownie głową, gdy uświadomiła sobie, że jej rany zagoiły się do blizn w zastraszająco szybkim tempie. Przesunęła delikatnie opuszkami palców po zgrubieniach blizn wydając się głęboko pogrążona w myślach jakby daleko stąd, próbując po prostu zrozumieć.

– Dzięki przyspieszonemu czynnikowi leczenia, leczymy się  z odniesionych obrażeń znacznie szybciej niż śmiertelnicy.

– My? Śmiertelnicy? – Miała wrażenie, że jej język jest szorstki i suchy niczym papier ścierny i niczym bryła rozżażonego węgla, przez co z trudem i niewyraźne wypowiadała słowa, ale jej gospodarz wydawał się bez problemu rozumieć co do niego mówiła.

– Tak. Obawiam się, że była tylko jedna możliwość na ocalenie cię i podczas gdy powszechnie lubimy dostawać pozwolenie, zanim kogoś zanim uczynimy kogoś jednym z nas, nie byłaś w stanie podjąć tej decyzji. Poza tym, nie mogłem  tak po prostu pozwolić ci umrzeć i postanowiłem uratować Ci życie.

– Uratować  moje życie?

– Tak. Twoje życie.

– Ale w jaki dokładnie sposób? Podałeś mi jakieś specjalne leki?

– Nie. – odpowiedział. – Jedynym sposobem na ocalenie twojego życia było przemienienie ciebie.

– Przemienienie się w co dokładnie? –  Z trudem przełknęła  gorzką gulę, która powstała się w jej gardle, zanim uformowała pytanie.

– W nieśmiertelną istotę.

– W nieśmiertelną istotę – powtórzyła za nim te słowa mechanicznie niczym papuga, zmagając się z najróżniejszymi emocjami. –  Masz na myśli taką nieśmiertelną istotę jak w tym filmie, w którym zagrali  ci przystojni aktorzy... – zmrużyła oczy przez sekundę myśląc intensywnie i usiłując przypomnieć sobie ich nazwiska –... Christopher Lambert i Sean Connery. A film nosił tytuł...

– Highlander – podsunął jej bystrze odpowiedź.

– Tak – zgodziła się kiwając głową niczym mały samochodowy piesek. – Highlander.

– Nie nieśmiertelny jak Sean Contry i Christopher Lambert w
Highlanderze – wyjaśnił cierpliwie jej gospodarz,  – W każdym razie nie do końca. Raczej nieśmiertelny jak... cóż, najbliższą ci rzeczą, którą zrozumiesz, jest wampir. – Ukrył twarz w dłoniach, oparł łokcie na kolanach po czym westchnął głęboko i trwał tak chwilę w tej pozycji, a gdy odjął dłonie od twarzy zauważyła, że tęczówki jego oczu w fascynujący sposób kontrastujących z jasnym odcieniem jego zmieniły kolor z ciepłego intensywnego brązu i zaczęły lśnić nieziemskim srebrem. – Odebrałem Ci twoje ludzkie życie i jest mi z tego powodu bardzo przykro. Nie oczekuję tego od ciebie, ale mam nadzieję, że kiedyś wybaczysz mi to co Ci zrobiłem.

– O czym ty mówisz?

– Z mojego powodu nie jesteś już dłużej człowiekiem. Przemieniłem cię Nicole. Przemieniłem cię w wampirzycę.

wtorek, 19 kwietnia 2022

Rozdział czwarty

 

— Dlaczego... potrzebuję ... — zapytała go głosem, który dawniej ciepły, delikatny, melodyjny i przyjemny dla ucha, teraz brzmiał słabo, a także piskliwie, przez co zdawał się nie należeć do niej samej, lecz do kogoś zupełnie innego.
Mężczyzna  przyjrzał się jej uważnie, uciszył ją zdecydowanym gestem dłoni i z wprawą pielęgniarki zmienił medyczną torebkę, w której niewątpliwie znajdowała się krew. Oczy Nicole zmrużyły się podejrzliwie i spięła się, kiedy przymocował woreczek do stanowiska dożylnego.
— Co ty robisz? — Pytanie, które zadała wydawało jej się rozsądne i oczywiste w tej sytuacji.
— Twoje ciało przechodzi duże zmiany, a wyleczenie cię zabiera dużo krwi. —  wyjaśnił cierpliwie i spokojnie, uśmiechając się do niej z czułością i życzliwością, ukazując przy tym rząd równych, zadbanych i zdrowych zębów. To był uśmiech tak szeroki, że na jego policzkach pojawiły się dwa urocze dołeczki, a pod oczami ledwie dostrzegalne zmarszczki mimiczne — To złagodzi skurcze i ból. Będziesz także mogła  zasnąć, a kiedy się obudzisz, poczujesz się znacznie lepiej niż dotychczas.
Widząc co zamierza zrobić, w pierwszej chwili Nicole zamierzała zaprotestować i może nawet zacząć wykłócać się z   tym nieznanym sobie mężczyzną, ale była bardzo osłabiona i wręcz wykończona kilkoma godzinami wypełnionymi wręcz niewyobrażalnym I torturami. Jednak w momencie, w którym krew prześliznęła się przez boleśnie wkłuty w jej przedramię zielony  wenflon i zaczęła napływać do jej ciała, część bólu i cierpienia, które odczuwała od przeszło kilku godzin, znacznie złagodziła się. Nicole w chwili wolnej od bólu spróbowała się odrobinę odprężyć, ponieważ poczuła niewysłowioną ulgę,  zupełnie jakby zjadła bardzo obfity i bogaty posiłek.   Trwała ona krótko, ponieważ została przyćmiona okropnym bólem w okolicy serca, które nadal niestrudzenie biło, wybijając szaleńczy rytm. Mężczyzna, który siedział na klasycznym drewnianym krześle przy łóżku na którym leżała Nicole i jej pilnował, sam musiał wychwycić tę zmianę. Powiedział,  z pełnym przekonaniem że niedługo cały proces dobiegnie końca i będzie po wszystkim. Jaki proces natomiast, tego nie wiedziała. Wcześniej nawet nie zwracała uwagi na jego obecność, ponieważ nie miała pojęcia, że w pokoju jest ktoś jeszcze oprócz niej, ale teraz ta myśl, że nie była sama, dodała jej otuchy i pozwoliła jej znosić kolejne fale bólu, który to raz po raz przychodził i odchodził.
Nie była pewna jak długo to trwało, ale wreszcie po upływie kilku dni albo nawet tygodni, poczuła, że ból znacznie zelżał i stał się mniejszy, a ona odzyskiwała kontrolę i odmierzała upływający czas licząc swoje płytkie oddechy zasysane przez  kurczowo zaciśnięte zęby. Wtedy wydarzyła się przedziwna rzecz: zupełnie niespodziewanie Nicole otworzyła szeroko oczy, zerwała się gwałtownie niczym zdalnie sterowana lalka, siadając na łóżku.
— To boli, to tak bardzo boli —  zaczęła zawodzić z rozpaczy, kiwając się do przodu, i do tyłu niczym dziecko cierpiące na chorobę sierocą.
— Dobrze znam ten ból, też go doświadczyłem dawno temu — powiedział sucho, głosem pozbawionym jakichkolwielk emocji — Ale wytrzymaj jeszcze trochę. Już prawie koniec.
Faktycznie, gdy tylko wypowiedział te słowa, ból powoli zaczął ją opuszczać, odchodzić w mrok niepamięci, stopniowo odpływając z łydek, przedramion i innych części ciała, pozostawiając je wolnymi od niego i błogo chłodnymi. Z gardła Nicole wydał się niemalże agonalny pisk, gdy ogień rozlał się po jej klatce piersiowej, sprawiając, że jej serce, które i tak biło nienaturalnie wydajnie, ponad swoje siły, pracowało jeszcze szybciej, o ile to było możliwe. To właśnie na tym jedynym ludzkim organie który jej pozostał, koncentrowały się wszystkie te rozlewające się i trawiące ją od dobrych kilku godzin płomienie, które rozlewały się po jej ciele. Gorące języki ognia lizały jej twarz, parzyły gardło, które było tak wyschnięte na wiór, że język przykleił się jej do podniebienia i teraz dziewczyna dosłownie umierała z pragnienia. Najbardziej męczył ją brak czegoś do picia — miała wrażenie, że spuchnięty język ledwo mieści się w ustach, gardło miała szorstkie jak kora drzewa i z coraz większym trudem przełykała ślinę. Poza tym dokuczała jej męcząca swędząca pustka w żołądku i dziwne uczucie głodu, który z minuty na minutę rósł coraz bardziej.
W dodatku wydawało się jej, że ona sama nie przypomina już człowieka, lecz raczej brykiet węgla drzewnego, gdyż w tamtym momencie właśnie tak się czuła. Nie potrafiła zlokalizować swojego ciała, które zamieniło się w stos zwęglonych, spalonych kości, a każda komórka już dawno obróciła się w popiół. Serce dziewczyny  postanowiło dać już z siebie wszystko. Hałasując niczym wirniki startującego helikoptera, jego uderzenia zlały się niemal w jeden donośny dźwięk i zdawać by się mogło, że ten mięsień lada moment połamie jej żebra, bo ogień i żar płonące w jego wnętrzu wysysały z członków Nicole resztki płomieni, żywiąc się nimi, tak że paliło ją mocniej niż kiedykolwiek. Ból był tak potworny, że przejął nad nią kontrolę, wziął górę i dziewczyna wiła się teraz w pomiętej pościeli, drżąc na całym ciele i rzucając się w agonalnych konwulsjach.
—  Coś niedobrego dzieje się ze mną! — krzyknęła.
— Po prostu umierasz, to wszystko. — Usłyszała i te słowa ją przeraziły. — Nie bądź głupia.
— Och, Boże! — poczęła jęczeć i zawodzić niczym stara kobieta. — Ja... Umieram! — wykrzyczała — Umieram! Nie chcę umierać! Ja chcę żyć!
— Gdy proces zmiany dobiegnie końca, będziesz żyć przez długi, długi czas ciesząc się bardzo dobrym zdrowiem i doskonałą kondycją. Możesz mi uwierzyć na pewno — zapewnił ją szczerze, głos miał przy tym delikatny, ale zdecydowany.
— Naprawdę? — zapytała otwierając szeroko oczy, w których miała łzy, wielkie jak ziarenka grochu. Trzymały się one powiek, nie chcąc spaść. Pociągnęła nosem kilka razy, i przetarła go chusteczką, z wielkim trudem powstrzymując się od płaczu, ale jej i tak ciałem wstrząsnął spazmatyczny szloch.  I już nie będzie mnie bolało? — zadała pytanie ledwie słyszalnym szeptem, głosem drżącym z przejęcia i tlumionych w środku emocji. Czując jak ogarnia ją rozpacz, schowała twarz w obu dłoniach i zaczęła głośno szlochać, nie próbując nawet uspokoić nierównego oddechu. Nagle umilkł jej płacz, odjęła ręce od twarzy i spojrzała na niego z niewysłowionym smutkiem i wzrokiem zbitego psa. Jej  wyciągnął rękę i delikatnie dotknął jej ramienia, jakby chciał ją pocieszyć i dodać otuchy.

— Nie, już nie będzie bolało. Wszystko będzie w porządku  — powiedział delikatnie.

Przez całą tę  krótką wymianę zdań, której nie można chyba było nazwać rozmową, ogień płonący we wnętrzu jej ciała bynajmniej nie osłabł, wciąż szalał dalej i siał spustoszenie I nie było widać końca tych tortur. Dla Nicole, która całkowicie straciła poczucie czasu nie miało to ani początku ani tym bardziej końca i stanowiło jeden nieskończenie długi moment wypełniony niczym innym niż tylko bólem,  silnymi dreszczami podczas których trzęsła się jak podczas ataku febry, a także wysoką gorączką, która nie spadała od jakiegoś czasu. Jedyną zmianą, jaka nastąpiła – nieprawdopodobną zmianą – było to, że niespodziewanie ból stał się dwukrotnie silniejszy, a jej krzyki podczas których błagała jakiegokolwiek Boga, który istniał, aby oszczędził jej kolejnej sekundy męki i pozwolił jej umrzeć. W tamtej chwili tylko tego najbardziej pragnęła — żeby to wszystko po prostu się skończyło. Nie prosiła o wiele

Może po kilku sekundach, a może po kilku dniach, tygodniach czy nawet latach, Nicole odzyskała w końcu poczucie czasu i teraz była świadoma jego upływu. Dziewczyna z niemałym zdumieniem odkryła, iż powoli zaczęła odzyskiwać kontrolę nad swoim obolałym, poturbowanym i wycieńczonym ciałem. Poszczególnymi etapami trwania tej kontroli, którą w każdej chwili przecież mogłaby utracić, a wtedy ponownie pozwoliłaby dać zepchnąć się w pustą i głuchą ciemność. W tamtym miejscu rzeczywistość, która ją przygniatała, czerwona i gorąca niczym lawa wulkaniczną przestawała istnieć i nie było niczego — nawet samej dwudziestolatki. Jej ciało wiło się i podrygiwał, chociaż była niemalże pewna, że zbyt silny ból uniemożliwia jej poruszenie chociażby małym palcem u stopy. W umyśle dziewczyny spowitą gęsta czerwoną mgłą, pojawiło się nagle dużo wolnego miejsca, przestrzeni, w której zaczęła rozwijać w sobie nową zdolność doświadczania działania niszczycielskiego ognia. Teraz potrafiła docenić każdy przenikający jej tętnice, żyły i naczynia włosowate płomień i analizować jego siłę z osobna. Była zbyt słaba, żeby móc z tym walczyć, dlatego też pozwoliła pochłonąć się niemal całkowicie mrokowi i czerni. Gdy tam przebywała, zrozumiała, że było to dla niej dobre, bo wtedy nie odczuwała właściwie żadnego bólu, i udawało się odliczać z momentu agonii całe sekundy, a nawet minuty, które wydawały się trwać całą wieczność lub nawet dłużej. Wtedy zaczynała myśleć o tych wszystkich cudownych i wartych zapamiętania chwilach, które spędziła z najbliższą rodziną, przyjaciółmi albo jej chłopakiem — Mattem, który zawsze się o nią troszczył i nie pozwalał, żeby działa się jej jakaś krzywda. Te wspomnienia zalewające jej mózg, sprawiały, że coraz trudniej było jej powrócić do rzeczywistości, która ją otaczała i uczepić się jej, niczym płonącego stosu, ale próbowała to zrobić. Po pewnym czasie jednak odzyskiwała świadomość i powracała do realności, gdzie znajdowała się na jawie. Tam odnosiła wrażenie, jakby wszystkie jej kości łamały się każda z osobna i w tym samym czasie była bita przez zawodowego mistrza bokserskiego. Zdawała sobie sprawę, że istniały rzeczy znacznie bardziej ważniejsze niż te wszystkie tortury, którym była przez kogoś poddawana, ale w tamtej chwili nie potrafiła sobie przypomnieć, choć starała się.

W jej wnętrzu nadal wrzała walka — jej serce, które biło tak mocno jakby lada chwila miało wyskoczyć z klatki piersiowej dziewczyny ścigało się z atakującym je ogniem. Oboje skazani byli na porażkę; ogień najbardziej, bo kończył mu się zapas paliwa, który go zasilał. Jej mięsień sercowy galopował na ostatnich nogach i nie zatrzymywał się, nawet wtedy, gdy siła pożaru sięgnęła zenitu, a ból oszałamiał, paraliżował, przykłuwał łańcuchami.

Odpowiedzią na ten finalny atak było pojedyncze przytłumione uderzenie. Jej serce jeszcze dwukrotnie się zacięło na ponad pięć minut , a potem stuknęło cicho jeden jedyny raz.

  ***
Nicole obudziła się powoli, niepewna, co ją zaniepokoiło i wyrwało ze snu. Z zamkniętymi oczami leżała jeszcze przez kilka minut, a jej policzek spoczywał na czymś miękkim. Leżała na boku, zwinięta w kłębek w chłodnej, delikatnej ciemności, która ją otaczała, a jej głowa spoczywała na poduszce. Zupełnie nie pamiętała chwili, w której obudziła się gwałtownie z płytkiego i nerwowego snu, w który zapadła dopiero wtedy, kiedy zbliżał się świt. Momentowi przebudzenia towarzyszyły emocje takie jak zaskoczenie mieszające się z dezorientacją, bo początkowo nie potrafila przypomnieć sobie, gdzie się znajdowała, jak tutaj trafiła, ani co działo się z nią wcześniej. Wiedziała tylko, że leżała w łóżku szczelnie okryta miękkim kocem, opierając głowę, która wydawała się dziwnie ciężka, na mokrej od łez poduszce.Wzrok miała utkwiony w pomalowanym na biało suficie, ozdobionym bardzo wyszukanymi rozetami i grymsami pomalowanymi na kontrastowy kolor. Niebieski kolor jej oczu był piękny, ale były one matowe, jakby martwe, zastygłe, pozbawione życia. Źrenice miała natomiast tak rozszerzone mieszaniną strachu i zdziwienia, że tęczówki były niemal niewidoczne.

Malutki podbródek rysował się ostrą linią na wystającej szczęce; drobne zęby - białe, równe i przytknięty do nich język, widoczne były zza lekko rozchylonych sinawych warg. Jej klatka piersiowa unosiła się i opadała; oddychała szybko i płytko jakby była zasapana, a w skroniach pulsował tępy ból będący zapowiedzią migreny. Całe jej ciało domagało się wypoczynku i regeneracji, ale z drugiej strony wyrażało potrzebę, której nie zrealizuje, gdy będzie leżała w łóżku. Nie wiedziała do końca, czego domagają się jej komórki, zaledwie przeczuwała pragnienie, które musiała zaspokoić natychmiast. Nawet gdyby udało jej się zignorować zachciankę ciała (choć z góry zakładała porażkę), zostawały jeszcze niezaspokojone potrzeby poznawcze.
Przez krótką chwilę jej myśli pełne niezrozumiałego niepokoju i przepełnione lękiem, błądziły po umyśle bez celu, niczym ślepiec zamknięty w labiryncie bez wyjścia, ale przywołała się do porządku.  Momentu, w którym została napadnięta przez niezidentyfikowanego napastnika, nie pamiętała prawie nic, zupełnie jakby ktoś wyczyścił jej pamięć i tym samym pozbawił ją tych nieprzyjemnych wspomnień.  Pomimo tego, mętne i niewyraźne wspomnienia, będące chaotycznymi fragmentami składającymi się z wielu obrazów, nadal powracały i sprawiały, że nie mogła się ani trochę uspokoić. Ogólnie rzecz biorąc, w tych wspomnieniach ostatnich wydarzeń panował niezły bałagan i trudno było z nich cokolwiek wywnioskować.

Miała lekkie wypieki na policzkach, wskutek czego wyglądała, jakby zaatakowała ją grypa. Jej niebieskie oczy zaś były szkliste, okrągłe, pozbawione blasku i życia, a włosy w nieładzie, jakby próbowała rozczesać je palcami, opadały kosmykami na uszy. Walcząc z przykrym smakiem w przełyku, przełknęła ślinę, która w nadmiarze pojawiła się w jej ustach. Stłumiła w sobie narastajacy atak paniki i w gęstych ciemnościach dookoła niej usłyszała swój krzyk z błaganiem o to, aby ktoś włączył światło. Kiedy złoty blask rozświetlił pokój zamrugała, przyzwyczaiła się do światła i zobaczyła mężczyznę siedzącego na krześle naprzeciwko jej łóżka.

rozdział któryś tam

 ♣️PISANE OD NOWA!♣️ Z trudem mogła złapać oddech, przed jej oczami zatańczyły czarne plamki, a pokój zaczął wirować wokół niej w zawrotnym ...